W niedzielę 1 czerwca na krakowskim Avatarze rozegrano pierwszą edycję towarzyskich zawodów wspinaczkowych AvatarLEAD’ers OPEN. Paweł Grochowalski, Piotrek Suder, Łukasz Smagała z pomocą Adriana Chmiały i Konrada Ociepki przygotowali dwadzieścia dwie drogi o trudności od 5 do 8a, o zróżnicowanym charakterze, w pełni wykorzystując możliwości, jakie daje wspaniale przygotowana na tego typu imprezy ścianka oraz inwencja autorów.
Startujących podzielono na trzy kategorie: amatorów, oldboy’ów oraz zawodników. Dla dwóch pierwszych grup przygotowano drogi łatwe i średnie, zaś dla zawodników: średnie i trudne. Za przejście drogi flashem przyznawano 100 punktów, za każdą kolejną próbę odejmowano od tego wyniku 20, przy czym po odpadnięciu zawodnik nie miał możliwości patentowania. Dodatkowo każdy chętny mógł wstawić się w drogę „joker”; za jej pokonanie przyznawano 150 punktów, niezależnie od ilości wykonanych prób.
Sześciu najlepszych amatorów i tyluż zawodników oraz trzech najlepszych oldboy’ów zmierzyło się ze sobą w finale, rozegranym według formuły PZA.
Pomysł organizatorów – na co dzień pracowników Avatara – okazał się strzałem w dziesiątkę. Swobodna formuła eliminacji i możliwość prowadzenia większości dróg na wędkę okazały się przyjazne nawet wobec zupełnych nuworyszy. Zmagania odbywały się w atmosferze radosnej zabawy, ale zasłyszane tu i ówdzie pojedyncze, siarczyste wyrazy dezaprobaty wobec swojej słabej formy czy ewidentnej pomyłki technicznej wskazują na to, że nie zabrakło sportowego zacięcia i nastawienia na jak najlepszy wynik. Niespodziewaną perełką okazały się zmagania Arka Milana na mocno przewieszonej drodze eliminacyjnej, pokonywanej z dolną asekuracją, a zwłaszcza jego efektowny lot spod końcowej wpinki.
Wielką klasę zaprezentowali odlboy’e. Spośród siedmiu panów i jedynej pani, Joasi Nizio – Mąsior, dwóch osiągnęło wynik maksymalny, a jeden – niewiele od nich gorszy. Ekipa Avatara stanęła na wysokości zadania i sprawnie zaaranżowała finał. Andrzej Chrapowicki wstawił się w drogę nieco spięty, co nie pozwoliło mu wykorzystać pełni swoich możliwości technicznych i siłowych. Adam Kopta po rozprawieniu się z drogami eliminacyjnymi , jako jeden z nielicznych, próbował swoich sił na bonusowej drodze „joker”. W finale, który niespodziewanie zafundowano oldboy’om, Adam i Andrzej spadli nieco niżej niż Jacek Czech senior, który w pięknym stylu powraca do wspinania po poważnej kontuzji barku.
Przebieg finału amatorów był z pewnością zaskakujący zarówno dla organizatorów, jak i widzów. Spośród pań zdecydowanie przodowała Bożena Kraszewska – śmiały rzut do topowej klamy spotkał się z gorącą owacją publiczności. Panowie również pokazali klasę – aż trzech ukończyło drogę, w związku z czym rozegrano superfinał – tutaj triumfował Rafał Bodek.
Hołdując kobiecemu gustowi, finałową drogę dla zawodniczek przygotowano po różowych chwytach o zróżnicowanym charakterze: od oblaków, poprzez porowatą strukturę aż po krawądki. Kruks w połowie drogi zatrzymał wszystkie panie poza Kariną Mirosław, która zdumiewająco szybko prześliznęła się przez trudności, zatrzymując się dopiero na restowej strukturze. Na koniec lublinianka popisała się siłą i determinacją, oddając spektakularny– i, co ważniejsze – utrzymany skok do topowej klamki.
Podobna sytuacja zdarzyła się w finale mężczyzn: zawodnicy dali się zwieść autorom drogi, sięgając do położonej daleko na prawo klamy i próbując się z niej wpinać – lecz z braku stopni czynność ta okazała się tak trudna, że jedynie Jacek Matuszek i Maciek Dobrzański zdołali ją wykonać i ruszyć dalej. Niestety, Jacek spadł chwilę później. Dobrzan zaś wprawił wszystkich w osłupienie, pokonując syty trawers. Dopiero kłopot z właściwym wstawieniem się w podchwytową strukturę sprawił, że Maciek spadł, nie ukończywszy drogi.
Przyjazne zasady rywalizacji, ułożenie dróg po kolorach, spora ilość czasu na rozegranie eliminacji oraz sprawny przebieg finałów – oto niewątpliwe walory wspinaczkowej zabawy dla nieco większych dzieci. A zadanie było niełatwe – zebrać w Dniu Dziecka i przy zachęcającej raczej do wyjazdu w skały pogodzie niemal setkę zawodników. W rolę konferansjera wcielił się Paweł Grochowalski, którego rzeczowy i stonowany komentarz stanowił świetną przeciwwagę wobec rozemocjonowanej publiczności, która, choć stosunkowo nieliczna, gorąco dopingowała startujących i gromko nagradzała ich starania.
Jedynym minusem zawodów był brak koszulek – szkoda, bo stanowiłyby one miłą pamiątkę po tym wydarzeniu.