Bumerang. Krótka historia burdelandzkiego gigalaizmu Andrzeja Machnika jest próbą satyrycznego ujęcia historii polskiego himalaizmu w okresie, gdy święcił on największe triumfy. Czy polski himalaizm spod znaku najjaśniejszych gwiazd za sprawą autora ukaże czytelnikom swoje zabawne oblicze?
„Bumerang” zaczyna się z przytupem
Opowieść otwiera krótka, lecz sugestywna intrada, barwnie malująca ostatnie przygotowania do wyprawy na ośmiotysięcznik. Jest to niestety najlepsza część powiastki, gdyż autor bardzo prędko wystrzela się z oryginalnych koncepcji artystycznych. Lancet jego humoru, zrazu ostry, stopniowo zmienia się w tępy młot zjadliwej krytyki o oskarżycielskim i deprecjonującym charakterze.
Chwiejna i niekonsekwentna kompozycja dzieli książkę na trzy nierówne części. Pierwsza, obejmująca z grubsza rozdziały: pierwszy do dwunastego, opisuje genezę złotej ery himalaizmu. Związane z nią kwestie organizacyjne, finansowe i instytucjonalne w gruncie rzeczy bazują na pełnych antagonizmów układach międzyludzkich.
…by stopniowo zmieniać się w kostyczną filipikę
W części drugiej kompozycja gwałtownie się zmienia w szczegółowy opis wypraw na największe góry świata. Towarzyszące im wypadki nieuchronnie kierują opowieść ku kompilacji ponurych nekrologów (rozdziały osiemnasty – dwudziesty drugi). Pod koniec zaś mamy zjadliwe podsumowanie losów tych himalaistów, którzy mimo ambicji nie osiągnęli większych sukcesów i popadli w obłęd, monomanię czy alkoholizm. Ewentualnie – stali się biznesmenami, odżegnując się całkowicie od cech przypisywanych im przez afirmatywną tradycję literacką prozy taternickiej.
Towarzyszące wyprawom wypadki nieuchronnie kierują opowieść ku kompilacji ponurych nekrologów.
„Bumerang” jako gra skojarzeń
Średnio udanym zabiegiem artystycznym, poprawnie wpisującym się w konwencję satyry, jest zastosowanie kryptonimów wobec postaci czy miejsc. Autor wprowadza je, być może będąc świadomym kontrowersji, jakie mógł wzbudzić swą publikacją. W większości zabawne i odnoszące się do prawdziwych nazwisk opisywanych postaci bądź ich pseudonimów, pozostają czytelne dla osób związanych ze środowiskiem górołazów. Tym niemniej, stanowią nieprzekraczalną barierę dla czytelników spoza środowiska. Można rzecz jasna pokusić się o stworzenie słowniczka “terminów giga lajskich”, jednak wydaje się to bezcelowe; przez wzgląd na niewielką wartość artystyczną książka ma nikłe szanse na szerszą dystrybucję.
Lancet humoru, zrazu ostry, stopniowo zmienia się w tępy młot zjadliwej krytyki o oskarżycielskim i deprecjonującym charakterze.
Czy warto sięgnąć po „Bumerang”?
Pomimo licznych uchybień w warstwie narracyjnej czy nawet językowej, książka wykazuje pewną biegłość pióra i niewątpliwą kulturę literacką autora. Rzetelnie, acz spokojnie przemyślana i zmieniona, ma szansę zaistnieć na polu literatury górskiej. W swej obecnej formie wypada ją jednak zaliczyć w poczet książek mało komu potrzebnych.