Chodzi o to
by wiedzieć
czy z ust wydobywają się jeszcze
słowa słowa słowa
czy tylko kamienna fontanna
z której zsuwa się liść
Pisze poetka Ewa Lipska. Czy w dzisiejszym świecie emotikonów, gifów, kształtowania i legitymizowania prostego (a czasem prostackiego) przekazu słowa mają jeszcze moc?

Każdy instynktownie wie, lecz nie każdy potrzebuje na co dzień uświadamiać sobie, że przekaz informacji jest tylko jedną z funkcji języka. Teoria języka opisuje rzeczywistość aktu mowy, mówienia, przekazu w naukowy sposób, tymczasem każdy użytkownik języka używa ich w praktyce. Nie trzeba na przykład znać nawet podstaw kodowania, żeby zarządzać swoją stroną internetową – jestem na to najlepszym przykładem. Intuicyjnie wyczuwamy, że pisząc list do ukochanej osoby (czy ktoś jeszcze pisze listy?) posłużymy się innym językiem niż składając pozew do sądu; że osobliwa skądinąd informacja w toalecie w pociągu „spłukiwanie ustępu pedałem” ma inne znaczenie, inną formę i inny cel niż treść baneru reklamowego „kup teraz, jeszcze nigdy nie było tak tanio!”.
Język komunikacji bezpośredniej, czyli mów do mnie jeszcze
To po prostu ten, którym posługujemy się na co dzień, w sposób nieformalny, nad użyciem którego najmniej się zastanawiamy. Mówimy (lub piszemy) to, co – przynajmniej w założeniu – chcielibyśmy powiedzieć, albo uważamy, że powiedzieć należy. I robiąc to, w równym stopniu korzystamy z własnych zasobów intelektualnych, co z kalek językowych, narzuconych nam przez kulturę. Codzienna komunikacja to największy teren eksploracji rozmaitych funkcji języka, jak ekspresywna („już nie zniosę tych żenujących nagłówków w TVP”), impresywna („rzuć tego gościa, to dupek”), informatywna („grają dziś fajny koncert”), fatyczna („hej, co u Ciebie?”) a nawet poetycka („tęsknię za Tobą jak pustynia tęskni za deszczem”). W przekazie bezpośrednim dodamy do tego język ciała, mimikę, ton głosu a nawet okoliczności.

Gdy tego brakuje, sięgamy po znaki interpunkcyjne (te wszystkie przecinki, wykrzykniki, pytajniki) albo emotikony, memy, gify, zdjęcia, linki i tak dalej. Czy to wystarcza, by przekaz był w pełni zrozumiały? Jeśli nie, można sięgnąć po funkcję magiczną, czyli zaklinającą w jakiś sposób rzeczywistość, np. „wszystkiego najlepszego”, „życzę powodzenia”, „niech to szlag”. To także obszar różnego rodzaju przekleństw. Słowa te, w zależności od częstotliwości stosowania, mogą pełnić funkcję magiczną albo fatyczną – znasz przecież ludzi, u których słowo na „k” jest li tylko przecinkiem, nic nie znaczącą sylabą. Zupełnie innym językiem posługujemy się w komunikacji oficjalnej, np. urzędnik stanu cywilnego, udzielając nam ślubu, posługuje się performatywną funkcją języka, podobnie jak pracownik banku, wzywający nas listownie do spłaty kredytu czy policjant, krzyczący do ściganego „stój, bo strzelam”. Są to wypowiedzi konwencjonalne, a przy tym mocno sformalizowane i zależne od okoliczności, często określonych prawem albo obyczajem. Ale pozwól, że skupię się na komunikacji codziennej, nieformalnej, a zwłaszcza na jej jednym aspekcie: zaklinania rzeczywistości.

Przekaz jako lustro, czyli to, co mówisz, najwięcej mówi o Tobie
Przy pomocy popularnej platformy społecznościowej przeprowadziłam ostatnio eksperyment społeczny, który wykazał, że funkcją magiczną języka posługujemy się dużo częściej, niż by należało. Łamiąc swą dotychczasową regułę, przyjęłam w poczet znajomych osoby, których de facto nie znam. Szybko okazało się, że owi nowi „przyjaciele” dzielą się na dwie zasadnicze grupy: ludzi, którzy wykorzystują rzeczoną platformę do prowadzenia biznesu (coś sprzedają, budują piramidy finansowe, reklamują swoje usługi itd.) oraz na tych, którzy postrzegają medium społecznościowe jako rodzaj portalu randkowego. Ani jedno, ani drugie nie jest samo w sobie zjawiskiem negatywnym; wszystko zależy od tego, jak dalece jesteśmy w stanie zacierać, a następnie przekraczać granice przyzwoitości. Najciekawszym podaj efektem owego eksperymentu była moja rozmowa z pewnym młodym człowiekiem, której przebieg wyglądał mniej więcej tak:

„dałabyś się zaprosić na kawę” – [bez pytajnika, bez emotikonu]
„niestety nie, ale miło mi, że proponujesz”
„muwi się niestety trudno” [pisownia oryginalna]
„ale życzę Ci wszystkiego dobrego”
„a znasz kogoś wolnego czy nie bardzo” [znów bez ujawniania emocji]
W rozmowie z kolejną osobą, po krótkiej wymianie zwyczajowych uprzejmości zostałam nazwana „kochaniem” oraz „skarbem”, oraz dowiedziałam się, że ów rozmówca „już za mną tęskni”, zaś w innym jeszcze przypadku, tym razem już bez żadnych wstępów, zaproponowano mi spotkanie, a gdy odmówiłam, przeczytałam jeszcze: „oj tam. Ze mną też będzie Ci dobrze. Zaufaj mi”.

Piszą to ludzie, których nigdy nie spotkałam, którzy nic o mnie nie wiedzą i o których ja również nic nie wiem. Słowa i zwroty, których używają, powinny być zarezerwowane dla osób najbliższych. Tworzą rzeczywistość wypaczoną, w której treść komunikatu jest nie tylko oderwana od swego znaczenia, ale jest zbrukana, skalana użyciem bezmyślnym i nieuprawnionym. Efekty owego eksperymentu były dla mnie szokujące. Ileż trzeba mieć w sobie desperacji, a przy tym ile wyrachowania, by niszczyć ostatnią ostoję prawdziwości, jaką jest intymna, emocjonalna komunikacja? Całe zło, cała manipulacja, jaką posługują się twórcy reklam, kreując i zakłamując rzeczywistość, jest niczym wobec tego straszliwego nadużycia. W reklamach świat jest barwny, prosty, przystępny, rozwiązania są błyskawiczne, a ludzie stereotypowi. Ale to reklamy, wiemy przecież, że służą wyłącznie celom marketingowym. A czemu służy takie wulgarne oszustwo i nadużycie w komunikacji bezpośredniej, czy to za pośrednictwem narzędzi komunikacyjnych, czy też w cztery oczy? Czemu? Wywołaniu zamierzonego efektu u drugiej osoby, będącej – co oczywiste i podłe zarazem – nie podmiotem, lecz przedmiotem określonych działań? Czy zaspokojeniu własnych, naturalnych potrzeb bliskości z drugą osobą, realizowanych – z braku innej możliwości – z sposób ułomny, pozorny i pozbawiony znaczenia? Czy po prostu żałosnej zabawie poetycką funkcją języka w jej najbardziej groteskowej formie?
Zasada jest prosta: komunikacja słowna powinna przekazywać, a nie wywoływać określone emocje. Powinna utwierdzać, a nie kreować motywy działania. Powinna opierać się o normy społeczne, a nie próbować je naginać.

Prawda was wyzwoli
Czy powrót do samych źródeł, samego jądra komunikacji jest jeszcze możliwy? Czy możemy każdorazowo przed nadaniem komunikatu zapytać się: „czy to jest słuszne? Czy to jest dobre? Czy to jest autentyczne?”. Tym źródłem mogłaby być szczera potrzeba wyrażenia tego, co jest: uczuć, stanów emocjonalnych, myśli, wniosków, wiedzy, przekonań. Czy zakłamanie polityków, demagogów i marketingowców naprawdę do tego stopnia nas znieczuliło, że nie tylko nie przejmujemy się wszechobecnym fałszem, ale jeszcze sami uczestniczymy w ponurym procesie jego legitymizacji przez powtarzanie, przez podejmowanie tej wstrętnej gry? Czy prawda faktycznie ma szansę nas wyzwolić? A jeśli tak, to od czego? Czy słowa mają jeszcze moc? Co zostanie, gdy zrzucimy maski, gdy staniemy się naprawdę sobą, gdy zmyjemy makijaż, za którym kryje się lęk i niepewność, a może jałowa pustka?
