Moskwa – Pietuszki. Poemat to unikatowe dzieło Wieniedikta Jerofiejewa, jednego z czołowych dwudziestowiecznych pisarzy rosyjskich. Dawno temu, w antykwariacie przy ulicy Jabłonowskich w Krakowie wygrzebałam wydanie z 2003 roku (nakład Wydawnictwa Literackiego). Przekonało mnie opracowanie Andrzeja Drawicza, wybitnego znawcy literatury rosyjskiej.
Podczas studiów znalazłam się w licznym gronie entuzjastów, uczęszczających na nieobowiązkowy, a więc tym bardziej kuszący cykl wykładów profesora Włodzimierza Szturca „Mitoznawstwo porównawcze”. Pewnego dnia profesor zapytał mnie: „a jak zinterpretowałaby pani Moskwę – Pietuszki?” Odparłam bez wahania: „jako trawestację katabazy Orfeusza”.
Przyznał mi rację. I co z tego, skoro tylko my dwoje rozumieliśmy to sformułowanie. Czyż naczelną funkcją języka nie jest funkcja poznawcza?
Dlaczego trawestacja?
W uroczo sfabularyzowanych mitologiach greckich Parandowskiego czy Markowskiej czytamy, że Orfeusz był genialnym muzykiem, księciem, wysmaganym od najmłodszych lat ostrym, górskim powietrzem, a także mężem Eurydyki, której uroda i niewinność przyniosły śmierć. Zaledwie trzech ludzi, wedle mitów, zdołało za życia przekroczyć bramy Hadesu: dwaj pozostali, poza Orfeuszem, byli herosami, więc nie wiadomo, czy należy w ogóle brać ich pod uwagę. Orfeusz ma tylko jeden oręż – muzykę, którą wzrusza trzygłowego Cerbera, ponurego Charona oraz pazernego Hadesa. Wszystko idzie ku dobremu, Eurydyka zostaje mu zwrócona, ale nie udaje się jej opuścić Hadesu. Orfeusz powraca do świata żywych sam, pogrążony w jeszcze większej rozpaczy i ostatecznie rozszarpany na strzępy przez nieświadome swego czynu, oszołomione winem kapłanki Dionizosa.
Wienia byłby więc mistykiem, zdolnym do dostrzegania najwyższego piękna i najbardziej osobliwych objawień, byłby wizjonerem, którego głowa po dekapitacji będzie przepowiadać przyszłość, ale przede wszystkim będzie odważnym kochankiem, zdolnym w imię miłości dojść do samego piekła. Jego piekłem jest jednak sama rzeczywistość.
Dlaczego katabaza?
Wienia opisuje swoją podróż do podmoskiewskich Pietuszek. Trzydzieści dziewięć kilometrów, nie licząc drogi do Dworca Kurskiego – czy to już opis podróży? Jak długa musi być droga, by nazwać ją wycieczką, ekskursją, eskapadą, wyprawą, ekspedycją? Wieniczce droga do mieszkającej w Pietuszkach dziewczyny wydłuża się, na skutek rozmaitych zbiegów okoliczności, do ponad stu kilometrów. A wszystko to w oparach alkoholu, w rozmowie z Gromowładnym, wśród popłakiwania i dobrotliwej zachęty opiekuńczych aniołów, wbrew nieżyczliwości ludzkiej i złośliwości losu. Ostatecznie znajduje się na powrót na Dworcu Kurskim, z którego wyruszył, sponiewierany i skołowacony do ostateczności.
Dlaczego Orfeusz?
Słowo jest sztuką, a być wieszczem oznacza – być samotnym. Wienia być może zdaje sobie sprawę, że nigdy nie trafi do mitycznych Pietuszek, bo gdyby mu się to udało, nie byłby w stanie tworzyć. Jego wena, walnie wspomagana wymyślnymi trunkami, zmarniałaby na cichej, uroczej prowincji. Wyrusza w podróż, mając mętną niczym skacowane spojrzenie wizję rodzinnego szczęścia i zdając sobie w głębi duszy sprawę, że jego życie jest igraszką losu, że nie ma w nim dość siły, by sprzeciwić się przeznaczeniu.
Ukochanemu pierworodnemu… te tragiczne strony poświęca AUTOR
Jak jednak uszanować tragizm, a nawet zachować powagę wobec precyzyjnych harmonogramów spożytego alkoholu czy wobec przepisów na drinki typu:
Biały bez 50 g
Środek przeciw poceniu się stóp 50 g
Piwo żygulowskie 200 g
Lakier na spirytusie 150 g
Moskwa – Pietuszki – taka krótka, taka długa podróż
Tragizm to wynalazek kultury starogreckiej, w której los człowieka nie był nigdy w jego rękach, lecz zależał od kaprysów i zachcianek licznych, skłóconych ze sobą, sił wyższych. Co gorsza, im większe ktoś miał względy u jednego boga, tym bardziej zapalczywą niechęć żywił ku niemu inny, a im bardziej słuszne było jego postępowanie w oparciu o jedne zasady, tym bardziej sprzeniewierzało się ono innym zasadom. Ileż tu niedopowiedzianych odniesień do komunistycznej rzeczywistości! Jeśli nie można pisać wprost, przybiera się historyczny, alegoryczny bądź mityczny kamuflaż. Na taki właśnie decyduje się autor, by podkreślić beznadziejny stan, w jakim przyszło mu żyć. W kreowanym opowieścią Jerofiejewa świecie jedynym prawdziwie osiągalnym dobrem jest upojenie alkoholowe, a jedynym obszarem wolności – podsycana wyskokowymi napojami wyobraźnia. Ale to przecież wolność pozorna, wiodąca do jeszcze większego zniewolenia, tak jak krótka wyprawa do sielskich Pietuszek jest dla bohatera drogą przez mękę mglistych wspomnień i niespełnionych nadziei .
Czym jest Moskwa – Pietuszki?
Na pewno można tę opowieść pojmować na zimno, posługując się rozsądnie brzmiącymi terminami, takimi jak: proza pijacka czy autobiografizm. Ja wolę puścić wodze fantazji i ubierać wiecznie pijanego montażystę Okręgowej Dyrekcji Poczt i Telegrafów w powłóczystą szatę mitologicznego lirnika. Wolę wierzyć, że jego podróż ma jednak jakiś sens, nie jest tylko „kręceniem się niczym gówno w przeręblu”. Wolę wreszcie śmiać się do rozpuku z chaotycznych perypetii bohatera, zamiast skupiać się na tragicznym, jałowym biegu jego egzystencji. Nawet, jeśli dla samego bohatera miałby to być śmiech przez łzy.