Nieco górnolotny tytuł niniejszego eseju sugerować może, że narrator (czy raczej: narratorzy, gdyż obok bohatera wydarzeń wypowiadają się członkowie jego rodziny oraz przyjaciele) pną się na wyżyny filozofii wspinaczkowej. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie: książka napisana jest prostym językiem, opowiada o mało imponujących w świetle rozwoju alpinizmu wyczynach, a ponadto skupia się raczej na tym, jakie zmiany w psychice i życiu codziennym wywołało u autora zejście z góry, a nie wspięcie się na nią.
Everest. Na pewną śmierć zasadniczo podzielona jest na trzy części: w pierwszej opisane są wydarzenia, które rozegrały się podczas komercyjnej wyprawy na najwyższą górę świata – przygody, która zakończyła się tragiczną śmiercią ośmiorga uczestników ekspedycji. Rozdziały te, dzięki dynamice narracji, chłonie się potoczyście i z zainteresowaniem. Beck Weathers zdecydował się na przedstawienie historii wyprawy z maja 1996 roku wyłącznie z własnej perspektywy, nie próbując nawet dokonywać epickiej introspekcji pozostałych bohaterów, koncentrując się za to na możliwie wiernym odtworzeniu emocji i przeżyć, jakich doświadczył, będąc na granicy życia i śmierci. Decyzji tej książka zawdzięcza spójność i logikę konstrukcji.
Część druga jest precyzyjnym, być może aż zanadto, odtworzeniem drogi, która doprowadziła Weathersa w Himalaje. Biograficzna dokładność i chronologia siłą rzeczy wymuszają spowolnienie akcji. Zabieg ten działa zdecydowanie na niekorzyść, gdyż rozległe sprawozdanie z dzieciństwa Becka i jego żony zaczyna zwyczajnie nużyć. Trzecia część jest zaś opisem długiej rehabilitacji ocalałego z himalajskiej zamieci poszukiwacza przygód, rehabilitacji zarówno fizycznej, jak i psychicznej.
Jest też książka ze wszech miar budującą opowieścią o miłości żony do męża, jej poświęceniu dla dobra rodziny, determinacji, z jaką starała się zorganizować bezprecedensowy jak na taką wysokość transport ratunkowy helikopterem, a następnie bezinteresownej pomocy udzielanej mężowi podczas długiej i uciążliwej rehabilitacji. Narracja z jej punktu widzenia nieustannie zazębia się o opowieść Becka, dzięki czemu historia tej pary zyskuje pełniejszy wymiar i nowe odcienie. Czytelnik zaczyna rozumieć, jak wielkim obciążeniem dla marzącej o typowej, skromnej egzystencji Peach były ekstrawaganckie dążenia Becka ku samorealizacji.
Największym walorem książki jest jej autentyczność i introspektywność. Szczerze ujawniając kierujące nim motywy, Beck Weathers ujawnia skłonności depresyjne, ale i narcyzm, egoizm i brak rozsądku. Ponadto, w wielu miejscach przyznaje otwarcie, iż zawsze silnie aspirował do środowiska wspinaczkowego, ale nigdy w autentyczny sposób nie czuł się jego częścią.
To nie głębokie odmrożenia i finalna amputacja obu dłoni (częściowo odtworzonych w dalszych etapach leczenia) stały się przyczyną rezygnacji ze wspinania, lecz doznanie swoistej epifanii, rewizji i transformacji zasadniczych wartości. Jeśli gdziekolwiek w toku opowieści doszukiwać się znamion artyzmu, to chyba jedynie w części pierwszej, w której Weathers w zajmującym, reportażowym stylu relacjonuje dramatyczną wspinaczkę na „najbardziej odrażającą górę świata” (jak niektórzy nazywają Everest jako kuriozalny wyraz dominacji marketingu i chęci zysku nad elementarnymi dla kultury alpinistycznej wartościami moralnymi, jak dbałość o naturę, troska o towarzyszy wyprawy czy rezygnacja ze zdobycia szczytu w imię udzielenia jakiejkolwiek możliwej pomocy komuś, kogo życie jest w niebezpieczeństwie).
Everest. Na pewną śmierć nie jest książką o wspinaniu. Przekonują nas o tym nie tylko narratorzy, ale także tłumacz, który kompromituje się rażącą nieznajomością nazw podstawowego sprzętu czy określeń dla najbardziej oczywistych we wspinaczce czynności. Wstawki te wyróżniają się negatywnie na tle całości książki tym bardziej, że generalnie przekład jest sprawny i nie razi większymi uchybieniami językowymi.
Książka Weathersa rzuca nowe, intymne światło na tragiczny splot wydarzeń na Górze Gór. Zainteresowanym polecam czytać ją przed obejrzeniem filmu Everest, w którym Beck ukazany jest jako dyletant o niezbyt lotnym intelekcie i arogant, któremu tylko widzowie obdarzeni wysokim poziomem empatii są w stanie współczuć. Polecam ją także wszystkim, którzy pragną uzupełnić swą wiedzę o tragedii z 10 maja 1996 roku.