Dzienniki lodu to tytuł książki przybliżającej realia spędzania zimy na Antarktydzie. Kiedy się już zacznie, nie ma odwrotu. Kontynent zatrzyma gości w swych lodowych szponach aż do kwietnia. Co jeszcze jest szczególnego w antarktycznej zimie?
Dzienniki lodu czytaj zimą
Tuż przed świętami Bożego Narodzenia Zakopane jest już przystrojone, ale wciąż ciche, w milczeniu oczekujące najazdu turystów. Świeży, zmrożony lekko śnieg, który pokrył Górną Równię Krupową jest nieubłaganie udeptywany dziesiątkami stóp ludzi, którzy pracowicie wznoszą scenę, na której występować będą dmuchane gwiazdki tak zwanego Sylwestra Marzeń, podczas gdy opłacany równie sowicie, co bezzasadnie inicjator tego przedsięwzięcia będzie puszył się paradnie w szytym na miarę garniturze. Instalację spowija cichy mrok, a ja rozmyślam, spacerując, o książce Dzienniki Lodu autorstwa Jean McNeil, którą czytałam niemal przez cały dzień, by wieczorem udać się na zasłużony, spokojny, bezcelowy spacer.
Pochodząca z Kanady Jean McNeil zajmuje się nie tylko pisaniem, ale też wygłasza prelekcje, odczyty, poświęca się edukacji ekologicznej, kręci filmy dokumentalne i wykłada na uniwersytecie. Dzienniki Lodu to sfabularyzowana relacja autorki z jej czteromiesięcznej wyprawy na Antarktydę, wydana w 2017 nakładem Wydawnictwa Poznańskiego, rok po premierze na rodzimym rynku autorki.
Czym są, a czym nie są Dzienniki lodu?
Mój spacer nieoczekiwanie przynosi pierwsze refleksje na temat książki. Jak ją skategoryzować? Nie jest to proste, bo fabułę tworzy nie jeden, chronologicznie uporządkowany dziennik, lecz aż trzy opowieści o autobiograficznym charakterze. W jednej z nich McNeil jest dziewczynką, a potem nastolatką, przeżywającą traumatyczne dzieciństwo i niełatwą relację z rodzicami. W kolejnej pisze na bieżąco diariusz wyprawy na Antarktydę, a ta z kolei przeplata się z trzecią opowieścią; w niej przeżycia i wspomnienia z pobytu na najbardziej niedostępnym kontynencie spisane są za pomocą prostego tricku czasu pozornie teraźniejszego. Jednak jej zawartość została już przesiana przez gęste sito autocenzury. Ta część jest największa objętościowo, co więcej, jest tą, z którą jako czytelnik stykam się na samym początku lektury – i dlatego jest największą zagadką. Ile pozostało w niej z pierwotnej szczerości codziennych zapisków?
Warstwa pierwsza: inicjacja
Warstwę pierwszą można określić jako „etap inicjacji”. Mowa w niej o zimnie kanadyjskiej prowincji oraz o chłodzie patologicznych relacji rodzinnych. Warstwa druga, jak wspomniałam, jest diariuszem antarktycznych przeżyć – przypisać jej można chaos i autentyczność. Trzeci element tworzy strukturę fabularną, zawiera opisy podróży, środków transportu, poszczególnych miejsc, stosunków międzyludzkich, kolejnych wydarzeń.
Podczas kolejnego spaceru docieram do Doliny Białego. Jest chłodniej niż wczoraj, a mimo to przechadzka przynosi przyjemne odprężenie. Znów rozmyślam o Dziennikach Lodu – ponowna lektura nie uwolniła mnie od niepokoju, jaki towarzyszył pierwszemu czytaniu książki.
Warstwa druga: ludzie
Teraz już wiem, że autorka skupiła się przede wszystkim na relacjach międzyludzkich, których zmienność i zawikłanie kontrastuje z surowym i bezlitosnym pięknem krajobrazu Antarktydy. Przyznaje zresztą wprost, zarówno w samej książce, jak i w wypowiedziach jej dotyczących, że klimat wokół bieguna południowego jest tak skrajny, a warunki panujące w bazach polarnych tak szczególne, że jedynie nieustająca i życzliwa współpraca międzyludzka czyni to miejsce zdatnym do życia. Przyznaje także, że Antarktyda zmienia osobowość człowieka, ale zmiana ta nie jest łatwa, co więcej – może okazać się niekorzystna.
Rzeczywistość baz polarnych stara się wprawdzie odwzorować realia, panujące w innych częściach globu, jednak kwestie takie, jak wyżywienie i transport w pełni zależą od przemieszczania się gór lodowych oraz cyklicznego zamarzania i topnienia paku lodowego wokół kontynentu. Zatem Antarktyda może być zarówno obszarem wolności od zobowiązań i gorączkowego pośpiechu zachodniej cywilizacji, co psychodelicznym więzieniem, w którym surowa przyroda drwi sobie z ludzkich planów, a władzę przejmują pierwotne lęki.
Warstwa trzecia: dzieło
Podczas trzeciego spaceru, u wylotu Doliny Strążyskiej, uświadamiam sobie, że Dzienniki … są silnie metatekstualne, czyli relacjonują sam proces pisania powieści. Ten śmiały zabieg polega na tym, że autor zaprasza czytelnika na zaplecze swojego warsztatu, odsłania przed nim narzędzia i pokazuje dzieło, które wciąż czeka na ostateczną obróbkę. Literatura faktu dość często stosuje ten chwyt, który można porównać do „wyjazdu nóg pod publikę”, o którym tak barwnie mówił Marcin Gąsienica – Kotelnicki w rozmowie z Maćkiem Ciesielskim na temat klasycznego przejścia Proszę się wspinać na Kościelcu (magazyn „Góry” sierpień 2009). To, co oglądamy, może być efektownym i nonszalanckim popisem mocy, ale może także świadczyć o chwilowej, kosztującej mnóstwo sił utracie kontaktu z podłożem albo o konieczności, wynikłej ze struktury terenu, po którym porusza się wspinacz/pisarz. Czym jest metatekstualność u McNeil: dezynwolturą czy ratunkiem przed posępnym widokiem wyczerpującej się studni inspiracji? Nie chcę odpowiadać ex cathedra, wolę zdać się na indywidualny osąd każdego z Was.
Warstwa czwarta: ekologia
Czwarty spacer odbywa się w dniu, kiedy w Zakopanem stwierdzono przekroczenie norm skażenia powietrza o ponad dziewięćset procent. Właściwie nie jest to spacer, a odbywana piechotą droga na eklektyczny i przez to dziwaczny dworzec autobusowy w Zakopanem. Jean McNeil intensywnie angażuje się w kwestię ochrony środowiska jako autorka książek i uczestniczka konferencji poświęconych zmianom klimatycznym wywołanym ludzką działalnością i ich szeroko rozumianemu wpływowi na okolice obu biegunów. We własnych płucach odczuwam bezwzględną konieczność podjęcia realnych, długofalowych działań, mających na celu bieżące ratowanie środowiska naturalnego i takie zarządzanie gospodarką, by naturę w jej pierwotnym kształcie zachować jak najdłużej. Antarktyda nie jest bowiem pozbawioną znaczenia, samotną plamą bieli na kolorowej mapie fizycznej świata. Jest elementem globalnego klimatu w tym samym stopniu, co lasy deszczowe, syberyjska tajga czy potężne masywy Himalajów. Jest pieczęcią, trzymającą w ryzach oceany, jest dziedzictwem, które zobowiązani jesteśmy przekazać przyszłym pokoleniom.
Czy warto przeczytać Dzienniki lodu?
Dzienniki Lodu to bodaj najbardziej zaskakująca książka podróżnicza, z jaką ostatnio się zetknęłam. Chwilami toporna i zimna, to znów tętniąca życiem i pulsująca od emocji opowieść o strachu, samotności, miłości i jej utracie, fascynacji ludźmi, zauroczeniem magią elitarnego kontynentu, książka autorstwa Jean McNeil jest próbą odpowiedzi na odwieczne pytanie o sens podróżowania. A jak brzmi ta odpowiedź? Przeczytajcie sami.
Fot. Rafał Raczyński