Jeszcze całkiem niedawno widok osoby grzebiącej w śmietniku budził jednoznaczne skojarzenia ze społecznym marginesem. Są jednak ludzie, dla których idea odzyskiwania jedzenia ze śmietników jest świadomym wyborem, a nie ponurą koniecznością. Nazywają się oni freeganami.
Czym jest freeganizm?
Słowo „freeganizm” jest zlepkiem słów „free” (darmowy) oraz „weganizm” (czyli niejedzenie produktów zwierzęcych) – gdyż idea ta narodziła się wśród wegan. Nie godzili się oni na nadmierną produkcję i rozbuchany konsumpcjonizm, a przy tym dysponowali ograniczonymi srodkami finansowymi. Zwrócili uwagę na kwestię, że zasoby Ziemi nie są nieograniczone, a jedyną istotną dla producentów wartością jest zysk finansowy. Freeganizm bojkotuje tę żądzę zysku, dodatkowo zaś wiąże się ze świadomością ekologiczną i poczuciem obowiązku względem naszej planety. Poza tym utylizuje się żywność, która w przeciwnym wypadku zostałaby zmarnowana.
Przeczytaj także: http://ilonalecka.pl/toniemy/

O co chodzi we freeganizmie?
Chodzi zatem o to, by nie wydawać niepotrzebnie pieniędzy na artykuły, których nie trzeba kupować, gdyż można je znaleźć. O to, by zwrócić uwagę na kwestię wyzysku i niesprawiedliwego wynagrodzenia za pracę przy produkcji żywności. O to wreszcie, by spadające zyski zwróciły uwagę producentów na konieczność rewizji swej nieposkromionej żądzy wytwarzania i zarabiania.
Przeczytaj także: http://ilonalecka.pl/niech-niedzwiedzie-spia/
Jak to się robi?
Składowisko artykułów nie nadających się do sprzedaży znajdziemy przy niemal każdym sklepie czy restauracji. Lądują tam takie artykuły, jak na przykład jogurt z przekroczoną o jeden dzień datą przydatności do spożycia, nieświeże pieczywo, sfatygowane owoce czy lekko zwiędłe warzywa. Najlepiej ruszyć około godziny po zamknięcia sklepu. Zwykle nie trzeba wcale „nurkować w śmietniku” – towar często jest posegregowany, zdeponowany na paletach czy w workach, a poszukiwania żywności nie wiążą się jednoznacznie z brudem, smrodem i zagrożeniem epidemiologicznym. Można zajrzeć na okoliczny bazarek i zapytać wprost o niesprzedane towary. Pod supermarketem najlepiej jest spytać ochronę o pozwolenie na przeszukanie kontenerów.
Pamiętaj, by nie gromadzić żywności na zapas. To nie zawody: niech skorzysta ktoś, kto naprawdę tego potrzebuje, a nie ten, który był szybszy albo kto więcej uniesie.
Czy freeganizm ma jakieś „ale”?
Bezpieczeństwo
Warto mieć świadomość, że żywność nie trafiła prosto z półek sklepowych na śmietnik bez powodu. Może być tak, że sklep nabył po prostu za dużo towaru, którego nie opłaca się przechowywać – bo taniej jest wyrzucić. Poza tym data przydatności jest datą minimalną: nie jest tak, że dzień po jej upływie produkt zamienia się w śmiercionośną truciznę. Ale: jedzenie mogło się zwyczajnie zepsuć z powodu awarii sklepowych lodówek, niewłaściwego przechowywania czy zalegania na półkach.
Freeganizm – tylko pozornie darmowy
Jedzenie ze śmietnika tylko z pozoru jest darmowe. Ktoś przecież je wyprodukował, dystrybuował, rozłożył na półkach. Wyrzucenie to sposób na minimalizację kosztów przechowywania czy uniknięcie podatku od darowizny (fiskus ma zdecydowanie na bakier z filantropią). Nie łudźmy się – korporacje przemysłu żywnościowego dołożą starań, by minimalizować straty, więc ktoś tak czy inaczej zapłaci za niechciane jedzenie.
Poza tym przeciwnicy freeganizmu argumentują, iż prawdziwi miłośnicy ekologii powinni samodzielnie produkować żywność, a nie przychodzić na gotowe.
Freeganizm a estetyka
Nawet najczystszy śmietnik nadal będzie śmietnikiem. Tu wchodzimy w obszar naszych indywidualnych zapatrywań. Prawda jest taka, że owoce i warzywa i tak myjemy przed spożyciem, niezależnie od tego, skąd pochodzą. Przetwory mleczne, przekąski, produkty zbożowe – zwykle są szczelnie opakowane, więc się nie zabrudzą, jeśli są oryginalnie zamknięte. Sama wyprawa na śmietnikowe łowy może być po prostu wesołą zabawą. Nie tylko ze względów zdrowotnych, ale także higienicznych warto wystrzegać się miejsc śmierdzących oraz takich, przy których kręcą się zwierzęta.
Freeganizm to także nieprzewidywalność
Jednego dnia możesz się obłowić w smakołyki, drugiego – nie znaleźć nic wartościowego. Nie jest więc freeganizm sposobem na zapewnienie rodzinie żywieniowej stabilizacji. Może być za to ciekawym doświadczeniem dla osób niezależnych i otwartych na nowości.
Po czym poznać, że jedzenie się zepsuło?
- Owoce, warzywa – pomarszczona skórka, białe naloty pleśni
- Mleko i przetwory mleczne – sinawe naloty pleśni, wybrzuszone denko jogurtu czy śmietany (ale nie kefiru – tu wypukłe denko jest czymś normalnym), kwaśny smak i żółtawy kolor mleka
- Kasze, mąka – dziwny, „duszący” zapach, obecność jaj i larw insektów
- Ryby – nieświeży zapach, mętne oczy
- Mięso – brzydki zapach (no dobrze: trudny do zniesienia fetor), ciemne zabarwienie, w dalszych stadiach rozkładu – larwy pasożytów
- Wędliny, kiełbasy – brzydki zapach, zielonkawa barwa, tłusty i lepki nalot
- Surowe jajo – po wrzuceniu do szklanki z wodą nie opada na dno
- Pieczywo – naloty pleśni
- Słodycze – biały nalot na czekoladzie, zmieniony kształt, widoczne gołym okiem robaki
- Napoje, woda w butelkach – antymon używany do produkcji opakowania PET przenika do wody: im dłużej jest ona przechowywana, tym jest go więcej. Po napoje w butelkach szklanych sięgaj bez obaw.
Warto uważnie przyglądać się artykułom „z odzysku”.
Najbezpieczniejsze są oczywiście warzywa i owoce, gdyż na pierwszy rzut oka widać na nich ślady starzenia. Gorzej jest z produktami mlecznymi, choć i tu można pójść na pewne ustępstwa względem narzuconych przez producenta dat przydatności. Artykuły mocno przetworzone też będą bezpieczne ze względu na wysoką zawartość konserwantów (inna sprawa, że nie warto w ogóle ich jeść). Największe ryzyko wiąże się ze spożywaniem przetworów mięsnych, gdyż można się nimi poważnie zatruć (salmonellą, bakteriami e.coli, a nawet pasożytami, takimi jak listeria – takie zatrucie może prowadzić nawet do śmierci!).