W dniach 9 – 11 marca 2018 roku odbyły się w Gdyni 20 Ogólnopolskie Spotkania Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów, zwane potocznie Kolosami. Jest to zdecydowanie największy festiwal podróżniczy na Pomorzu, rozmiarami największy w Europie, a przy tym zupełnie niezależny i odmienny w formie od innych wydarzeń tego typu. Dlatego wyruszam na niego z radością.
W Gdyni jestem po raz pierwszy. Z zainteresowaniem spoglądam przez okno pociągu, ospale wtaczającego się na dworzec Gdynia Główna – skromny, niewielkich rozmiarów, a przy tym czysty i uporządkowany. Już pierwszy spacer poza okolice dworca uświadamia mi, że takie jest całe miasto – uporządkowana, racjonalna architektura nie pozwala się zagubić nawet debiutującemu gościowi.
Do kiepskiej pogody, panującej podczas festiwali, zdążyłam się już przyzwyczaić, więc ziąb i deszcz nie są w stanie mnie ani zaskoczyć, ani zniechęcić. Śmiało kieruję się w stronę Gdyńskiej Areny. Jedynym dostrzegalnym sygnałem, że zmierzam w dobrym kierunku, jest szpaler banerów, zawieszonych na lampach wzdłuż ulicy Świętojańskiej. Reklama okazuje się jednak zbyteczna. Jest piątek, wpół do dziewiątej rano, a przed wejściem ustawia się już kolejka chętnych. Dostaną się do środka najwcześniej za półtorej godziny, lecz to ich nie zniechęca. Jeszcze przez oficjalną ceremonią otwarcia, gdy główna hala Areny zaczyna się wypełniać, odkrywam, że publiczność przychodzi dobrze przygotowana: zaopatrzona w koce, śpiwory, termosy z ciepłym napojem i zapas żywności (te ostatnie być może dlatego, że wiktuały w festiwalowej kafejce są koszmarnie drogie). Na korytarzach wystawcy rozkładają swoje stanowiska, a szef ochrony przeprowadza odprawę połączoną z szybkim szkoleniem. Niebiletowana impreza na cztery tysiące miejsc musi być dla nich potężnym wyzwaniem.
Jako członkini Rady Dziennikarzy, przyznającej wyróżnienie dla najlepszej prelekcji, czuję się zobligowana do tego, by obejrzeć wszystkie prezentacje. Już pobieżna analiza programu wskazuje, że to dla jednej osoby niewykonalne. Dobrze, że jest nas ośmioro (poza mną są to Kasia Rojek z „Poznaj świat”, Asia Szyndler z „Podróży”, Paweł Drozd z „Trójki”, Paweł Kunz z „Fly4Free”, Krystian Walczak z „Red Bull Adventure”, Marek Zwierz z „Żagli” oraz Tomek Cylka z „N.P.M.” w funkcji przewodniczącego).
Każdy festiwal ma swoje stałe punkty: nerwowość ostatnich przygotowań, pompa i entuzjazm towarzyszące uroczystemu otwarciu, mnogość propozycji i rozbiegany wzrok gości, tajemnice kuluarów, wreszcie – zakończenie w atmosferze radości, ale i pewnego niedosytu, bo nie sposób zobaczyć wszystkiego. „Kolosy” mają coś jeszcze: prestiżowe wyróżnienie, które chciałby otrzymać bodaj każdy miłośnik przygód i podróży. Ale o nagrodach później. Teraz znamy tylko jeden werdykt: SuperKolosa otrzyma himalaistka Ania Czerwińska.
Imprezę otwiera przedstawicielka agencji MART oraz wiceprezydent Gdyni, pani Katarzyna Gruszecka – Spychała, która przytacza znaczące w kontekście obecnych zawirowań politycznych słowa Marka Twaina: „Podróże są najlepszym antidotum na zaściankowość i fanatyzm”.
Rychło okazuje się, że Kolosy, mimo generalnie świetnej organizacji, cierpią na niedostatek w postaci obecnej na scenie osoby prowadzącej. Głos z offu (dziś funkcję prowadzącego pełni Dariusz Podbereski) nie jest w stanie zastąpić elektryzującego efektu, jaki daje kontakt oko w oko z widzami. Pomiędzy prelekcjami publiczność przemieszcza się w sobie tylko wiadomym kierunku i celu, a nad tym, by nie zadeptano widzów, piknikujących pod sceną, czuwają wyznaczeni specjalnie w tym celu wolontariusze.
Do wygłoszenia prezentacji na dużej sali Gdyńskiej Areny zapraszani są wszyscy, których wyprawy nominowano do jednej z kategorii: wyczyn roku, eksploracja jaskiń, alpinizm, żeglarstwo, podróże. Dzień pierwszy poświęcony jest głównie wędrowcom i rowerzystom. Niektórzy, jak Monika Picz, Grzegorz Dzik czy Dariusz Bukowski, opowiadają o docieraniu na same krańce cywilizowanego świata, inni zaś, jak Grzegorz Gehrke czy Krzysztof Story koncentrują się na terenach znacznie nam w sensie geograficznym bliższych – okazuje się jednak, że nawet za przysłowiową miedzą jest jeszcze sporo do odkrycia. Prelekcja Krzysztofa Storego szczególnie wyróżnia się na tle innych – nie tylko oparta jest na znakomitym pomyśle i okraszona świetnie dobranymi zdjęciami, ale także pomysłowo i logicznie poprowadzona. Póki co nie mogę afiszować się z tym, że mam swojego faworyta, by nie sugerować niczego kolegom.
Monika Picz opowiada o przemierzaniu Colorado Trail – od Denver po Durango. Jakkolwiek sama prelekcja jest mało zajmująca, jednak jej ważnym aspektem jest zwrócenie uwagi na etyczny aspekt wędrowania, kodeks leave no trace, który po niewielkich modyfikacjach znajduje zastosowanie w każdym aspekcie ludzkiego kontaktu z przyrodą. Michał Szczęśniak, promieniujący pozytywną energią, opowiada o trwającej niemal trzy lata podróży przez Amerykę Południową. Choć jego przesłanie jest mocno okraszone duchowością spod znaku po hipisowsku pojmowanego Aleistera Crowley’a, to jednak Michał ujmuje nas pozytywną energią i nonszalanckim stosunkiem do kwestii formalnych.
Po przerwie swoje dokonania prezentują: ujmująco szczery i dokładny Łukasz Supergan, wesołe trio kajakarzy w składzie Maciej Tarasin, Dominik Szczepański i Michał Dzikowski, wioślarz Romuald Koperski, trekkerka Kamila Kielar oraz dziarski pilot maleńkiej cessny, Tomasz Wojtowicz. Dominika znamy jako autora niezłej biografii Olka Doby oraz współautora, z Piotrem Tomzą, relacji spod Nanga Parbat. Odkrywam jednak, że swoboda w pisaniu niekoniecznie idzie w parze z lekkością narracji, zwłaszcza improwizowanej.
Zwieńczeniem wieczoru jest wyróżniająca się klasą wyprawa, a właściwie pobyt Magdaleny Konik wśród autochtonów Tuszetii. Autorka nie tylko z szacunkiem i wrażliwością wniknęła w tradycyjną kulturę Tuszów, ale też dokłada starań, by utrwalić ją dla ich samych. Zatem podróż trwa nadal, już nie tyle w wymiarze dosłownym, co w warstwie pamięci, zyskując tym samym głębszy sens.
Dzień drugi. Będzie żeglarstwo, będzie i alpinizm. Pogoda nadal nas nie rozpieszcza, a mimo to przed wejściem znów gromadzą się tłumy. Dzisiejsze spotkania prowadzą Sylwia Bukowicka oraz Radek „Chopin” Siuda, od lat zaangażowany w przygotowania i przebieg Kolosów.
Zaraz po Zbigniewie Czarnieckim, relacjonującym swą samotną wyprawę przez Atlantyk, za mikrofonem siada Przemysław Domański, który radiowym głosem, z potężną dawką humoru i suspensu i za pomocą umiejętnie dobranych zdjęć opowiada o wyprawie jachtem Naschachata II z Europy na Antarktydę. Jakkolwiek rozumiemy ograniczenia techniczne i trudy samodzielnej żeglugi, o tyle nie da się ukryć, że odbiór samego przedsięwzięcia w dużej mierze zależy od jego zaprezentowania publiczności. Wyprawa Drake 2016/2017 robi na mnie ogromne wrażenie, tymczasem prelekcja Zbyszka Czarnieckiego mocno rozczarowuje ze względu na fatalną jakość zaprezentowanego materiału filmowego.
Zbyszek Pawlak słowem i obrazem przybliża rzeczywistość Afganistanu. Choć można posądzić go o pewną naiwność czy populizm, to jednak wydaje się, że unaocznienie konfliktu zbrojnego i jego skutków dla miejscowej ludności za pomocą precyzyjnie dobranych historii i obrazów ma głęboki sens. Zaraz po nim Michał Kiełbasiński zabiera nas na Jukon i Alaskę szlakiem psich zaprzęgów, który przemierza pieszo, by w symboliczny sposób podziękować zwierzętom, które przez lata brały udział w tysiąckilometrowym wyścigu Yukon Trial, za ich oddanie i wierną służbę człowiekowi. Po nim swą wyprawę prezentuje rodzina entuzjastów wędkarstwa i podróży pontonem: Katarzyna, Krzysztof, Joanna i Natalia Machulscy, a następnie laureat „Kolosa” w kategorii podróże z 2015 roku, Piotr Strzeżysz, który ujmuje nas swoją prostodusznością i dziecięco niewinnym spojrzeniem na świat. Jeszcze większe wrażenie robią Michał Woroch i Maciek Kamiński, podróżnicy na wózkach inwalidzkich, którzy przekonują publiczność, że prawdziwe ograniczenia tworzymy sobie sami za pomocą uprzedzeń, lęków i sztywnego trzymania się wydumanych nakazów.
Olek Doba, najbardziej bodaj znany polski podróżnik, pełen niespożytej energii, z łatwością i wdziękiem zaskarbia sobie tłumnie zgromadzoną publiczność, a po spotkaniu przez długi czas przyjmuje gratulacje i rozdaje autografy. Janusz Adamski z kolei opowiada o swym trawersie Mount Everest (wejście od strony północnej, zejście do Nepalu), w jednej jedynej aluzji odnosząc się do zamieszania, jakie wywołał swym kontrowersyjnym projektem. Niestety nie widzę w nim cienia skromności ani refleksji, zupełnie jakby nie zdawał sobie sprawy, że jego skądinąd imponujący wybryk zaowocował nie tylko dziesięcioletnim zakazem wjazdu Adamskiego do Nepalu, ale także rocznym zakazem ze strony władz chińskich na jakiekolwiek działania wspinaczkowe Polaków w Tybecie. Mieszane uczucia mam także wobec wystąpienia Sławka Ejsymonta, który relacjonuje jachtowo – alpinistyczną wyprawę w poszukiwaniu dziewiczych ścian na północy i zachodzie Grenlandii z udziałem wspinaczy: Marcina Tomaszewskiego, Konrada Ociepki, Wojtka Malawskiego oraz Mateusza Soleckiego i kapitana Artura Bergiera. Być może jest tak dlatego, że, wobec nieobecności wspinaczy podczas prelekcji, z pewnym zdumieniem słucham „załoiliśmy” z ust człowieka, który w czasie wspinaczki pozostawał na jachcie. Pozostaje mi jedynie zaakceptować tę licencję poetycką.
Karolina Ośka i Michał Czech, para wychowanków sekcji wspinaczkowej krakowskiej „Korony”, w pełnej bezpretensjonalnego uroku prelekcji zaznajomiła nas ze swymi osiągnięciami na słynnym El Capitanie w kultowej dolinie Yosemite. Po nich potężny ekran zainstalowany w gdyńskiej hali oraz mikrofon prelegenta objął w posiadanie Rysiek Pawłowski, laureat zeszłorocznych „Kolosów” w kategorii „Wiecznie młody”. Rysiek w nieco szpanerski, chwilami irytujący sposób przedstawił swoje wejście na Manaslu (8163 m.n.p.m.) – trochę tak, jakby opowiadał o niedzielnej wycieczce. Nie chodzi by bynajmniej o epatowanie grozą i trwożenie słuchaczy, lecz o to, by nie sprawiać wrażenia, że ośmiotysięczniki są dla każdego. Bo nie są. Są dla tych, którzy na nie zasłużyli ciężką pracą, ustawicznym treningiem, zaangażowaniem, roztropnością w działaniu – dla takich ludzi jak weteran himalaizmu, Rysiek Pawłowski, nie zaś dla przypadkowych, zamożnych turystów.
Sobota to dla mnie dzień wyjątkowy z tego powodu, że prezentowany jest dziś, jakże drogi memu sercu, świat jaskiń. Wyprawy speleologiczne są zwykle mało efektowne: działanie w odległym, mało znanym terenie, w licznej grupie fachowców, często rozłożone na wiele lat, a przy tym relacjonowane w oparciu o metodykę naukowej dysertacji, niejednokrotnie nuży słuchaczy. Speleolodzy kładą nacisk na precyzję i rzetelność narracji, w niewielkim tylko stopniu, o ile w ogóle, interesując się ludyczną czy efekciarską stroną przedsięwzięcia, stąd speleologia pozostaje – póki co – poza głównym nurtem zainteresowań publiczności. Tym trudniejsze ma przed sobą zadanie Krzysztof Starnawski, dwukrotny laureat Kolosa (za wyczyn roku z 1999 oraz za eksplorację jaskiń z 2017), który ukazuje widzom najbardziej niedostępne i enigmatyczne obszary ziemi – świat zalanych jaskiń. Przebywając w Meksyku, Krzysiek może być w Gdyni obecny jedynie duchem, słowem i obrazem; tak też czyni, intrygując liczną – mimo późnej pory – publiczność.
Równolegle w piątek i sobotę odbywają się spotkania w Sali Seminaryjnej w ramach Fotoplastykonu. Pod tą dość enigmatyczną nazwą kryją się dziesiątki fascynujących prelekcji i rozmów. Jak wspomniałam, nie sposób uczestniczyć we wszystkich – mnie udaje się wcisnąć na spotkanie autorskie z Piotrem Pustelnikiem, podczas którego z zadowoleniem odkrywam, że ani książka, ani poprzednie spotkania nie wyczerpały jeszcze krynicy, z której Piotrek czerpie swe pełne humoru, ciekawostek, a niekiedy głębokich refleksji dykteryjki. Określenie „wcisnąć się” wiele mówi o zainteresowaniu, jakim cieszą się te z założenia kameralne spotkania – Sala Seminaryjna zwykle pęka w szwach i panuje w niej wesoły, familiarny zaduch. Specjalnie na tę okazję zorganizowany autobus kursuje pomiędzy Areną Gdynia a Centrum Konferencyjnym Pomorskiego Parku Naukowo – Technologicznego, więc można, przy odrobinie determinacji, wziąć udział także w spotkaniach w ramach Fotoplastykonu. A tam podróże przez Indonezję, Tajlandię, Chiny, Izrael, Arabię Saudyjską, Palestynę, Kolumbię, Appalachy, Himalaje, Stany Zjednoczone, Ugandę, Kongo, Australię, Oman, Nową Zelandię, Szwecję, Włochy, Peru, a nawet … wschodnią Polskę i Tatry. Moją uwagę przykuwa szczególnie postać Huberta Jarzębowskiego, którego do tej pory kojarzyłam głównie jako przewodnika tatrzańskiego i autora wyjątkowej powieści „Carolus Victor” oraz jako elokwentnego eseistę. Tym razem wraz z Katarzyną Wiercioch Hubert opowiada o wyprawie w piękne, egzotyczne Góry Księżycowe, położone między Ugandą a Demokratyczną Republiką Konga. Ostatecznie okazuje się, że publiczność za najlepszą prezentację w tym bloku uznaje opowieść Eweliny i Pawła Chwastów o spontanicznej włóczędze po świecie w poszukiwaniu wrażeń i przygody.
Niedzielne prezentacje cieszą się nieco mniejszym zainteresowaniem z tego powodu, iż prezentowane wyprawy nie były nominowane do nagrody Kolosa. Za mikrofonem prowadzącego ponownie zasiada Darek Podbereski. W kuluarach trwają gorączkowe narady Kapituły Kolosów w składzie Krystyna Chojnowska – Liskiewicz, Leszek Cichy, Andrzej Ciszewski, Piotr Chmieliński i Janusz Janowski, którzy intensywnie obradują nad przyznaniem nagród. W skład rady wchodzi także Krzysztof Wielicki, naturalnie w tym roku nieobecny (który, jako kierownik wyprawy, zaledwie cztery dni wcześniej podjął trudną decyzję o zakończeniu akcji górskiej pod K2). Nad wyborem najlepszej prelekcji debatuje też Rada Dziennikarzy (której skład wymieniłam wyżej). Nasze spotkanie nie trwa długo, gdyż jesteśmy zgodni co do werdyktu. Naszą nagrodę przyznajemy Krzysztofowi Storemu „za usunięcie siebie samego w cień, by na pierwszym planie pokazać piękno polskich krajobrazów i różnorodność zamieszkujących nasz kraj ludzi; za przypomnienie nam, iż bogactwo doświadczeń można znaleźć nie tylko po drugiej stronie globu, ale i po drugiej stronie ulicy; za dziennikarską dociekliwość przy ogromnym szacunku do wszystkich rozmówców”, słowem: za reportaż „Polska pod jednym adresem”. Postanawiamy także wyróżnić „Pasterskie życie w Tuszetii” Magdaleny Konik „za podmiotowe podejście do odmiennej kultury i tworzących ją ludzi, za nienachalną obserwację, za pragnienie utrwalenia piękna tradycji Tuszów na użytek ich samych”. Nasza opinia rozminęła się nieco z opinią publiczności, która za najlepszą prezentację uznała fotograficzno – filmową opowieść Piotra Strzeżysza o sensie samotnej podróży. Przyznać trzeba, że nieco przydługa część „baśniowa” relacji nieco zbiła nas z tropu.
Spośród ośmiu zdjęć, nominowanych do nagrody FotoGlob, Grand Prix przyznano Dominice Mizerskiej za zdjęcie „wyjście z cienia”. Publiczność miała jednak innego faworyta, Artura Filipczaka, autora zdjęcia „niebiańskie poletko”.
Przed oficjalnym ogłoszeniem tegorocznego werdyktu jest jeszcze chwila na wspomnienia przebiegu dwudziestu lat Ogólnopolskich Spotkań Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów, od nieśmiałych początków po obecny rozmach oraz krótkie spotkanie z Anią Czerwińską, która jako jedyna laureatka tegorocznej nagrody miała szansę się przygotować psychicznie oraz fizycznie (nie da się ukryć, że dźwiganie statuetki wymaga krzepy!). Ania, która samą siebie określa skromnie wysokogórską turystką, wydawała się nieco oszołomiona zamieszaniem wokół własnej osoby.
Podsumowując pokazy, snuję rozważania na temat dobrych i kiepskich prezentacji. Generalnie prelekcje są dobre lub bardzo dobre, zdarzają się jednak mniejsze lub większe wpadki. Podstawowymi błędami, które popełniają prelegenci, są: słabe radzenie sobie ze zdenerwowaniem i uleganie tremie (gwoli sprawiedliwości: nietrudno o nią wobec tak licznej publiki), nadmiernie eksponowanie siebie samego w wyprawie (czyli tak zwane „sweetfocie” i niczego nie wnoszące ujęcia z kija „do selfie”), brak dystansu wobec zdjęć, które mogą mieć ogromną wartość emocjonalną dla uczestników przy jednoczesnej nikłej wartości poznawczej dla obserwatorów (słynne „my na tle zabytku, niech to będzie Sagrada Familia”), nadużywanie pewnych sformułowań, jak na przykład „kompletnie” (casus Łukasza Supergana, który nota bene zrobił świetne zdjęcia i interesującą, rzetelną prelekcję), „relacja wędkarska”, brak głębszej refleksji nad sensem wyprawy – co sprawia wrażenie, że mówiący zwyczajnie popisuje się swoją dezynwolturą; dalej: obojętność, utylitarny stosunek albo wielkopański dystans wobec tubylców („nie poprosimy nikogo o pomoc”; „bardziej niż przyroda interesuje nas rama własnego roweru”), chaos relacji i niedopowiedzenia – tymczasem rzetelne relacjonowanie swoich dokonań bądź przyczyn ich niepowodzenia jest nie tylko wyrazem szacunku wobec odbiorców – staje się wręcz obligatoryjne (przywołajmy w pamięci choćby zeszłoroczny apel Krzysztofa Starnawskiego o prawdę przekazu). Nie trzeba chyba wspominać o rozsądnej, krytycznej analizie zebranego podczas wyprawy materiału filmowego i zdjęciowego, by uniknąć przegadania i nie wywrzeć wrażenia, że bohater jest niejako przymuszany do wypowiadania się w danym momencie, mimo iż nic konstruktywnego nie przychodzi mu do głowy. . Ofiarą nadmiernego zachwytu nad swym dziełem padł choćby Tomek Wojtowicz (sporo zdjęć kiepskiej jakości), natomiast szczególnie niekorzystnie zaprezentował się Piotr Czarniecki, którego relacji (z odważnej, brawurowej i godnej uwagi wyprawy transatlantyckiej na kompaktowym, samodzielnie skonstruowanym jachcie) po prostu nie dało się oglądać bez irytacji i zażenowania.
Z wielkim żalem i w obliczu nieustępliwej konieczności opuszczam budynek gdyńskiej Areny jeszcze przed ogłoszeniem werdyktu Kapituły Kolosów. Permanentny brak zasięgu w połączeniu z hałasem i rozgardiaszem, panującym w tak zwanej strefie ciszy w pociągu relacji Gdynia – Rzeszów nie pozwala mi, niestety, śledzić na żywo przebiegu ceremonii. Dopiero wieczorem dowiaduję się, że Kolosa za Wyczyn Roku otrzymuje – co nie zaskakuje chyba nikogo – Aleksander Doba za trzecią i wedle jego deklaracji ostatnią samotną kajakową wyprawę przez Atlantyk, zaś wyróżnienie w tej kategorii przypada aż trzem osobom: Kamili Kielar za przejście, głównie samotne, szlaku Pacific Crest Trial, Michałowi Kiełbasińskiemu za zimowe przebycie szlaku Yukon Trial oraz Romuladowi Koperskiemu za samotne przepłynięcie Atlantyku łodzią wiosłową. W kategorii alpinizm Kolosa otrzymuje Marek Raganowicz za samotną wyprawę wspinaczkową na Ziemię Baffina, gdzie w ciągu trzydziestu dni wytyczył między innymi drogi „MantraMandala” i „Secret of Silence”, zaś wyróżnieni zostają Michał Czech z Karoliną Ośką za świetne stylowo, klasyczne przejście „Freeridera” na El Capitanie oraz członkowie wyprawy na Grenlandię, za wytyczenie linii „Night Watch”: Marcin Tomaszewski, Konrad Ociepka, Wojciech Malawski, Sławomir Ejsymont i Mateusz Solecki. Kolos w kategorii podróże trafił w ręce Norberta Pokorskiego i Marka Połchowskiego. Poza nagrodą główną i tu przyznano dodatkowe wyróżnienia, które otrzymali: Maciej Besta za samotne wejście na Górę Byrranga na Syberii, Tomasz Wojtowicz za podróż awionetką dookoła świata oraz Magdalena Konik za wyprawę i dokumentację tradycji Tuszów. Spośród osiągnięć speleologicznych największe uznanie zdobyła wyprawa, a właściwie cykl wypraw Speleoklubu Wrocław w góry Picos de Europa i wytrwałość w odkrywaniu eksploracji tamtejszych jaskiń, wyróżnieniem uhonorowano zaś wysiłki uczestników wyprawy do Jaskini Górniczej w Górach Dynarskich, w której wyeksplorowali oni ponad dwa i pół kilometra nowych korytarzy i dotarli na głębokość 696 m, tym samym czyniąc ją najgłębszą znaną jaskinią Gór Dynarskich.
Żadna z nominowanych do Kolosa wypraw żeglarskich nie doczekała się nagrody głównej, wyróżniono natomiast Michała Palczyńskiego za rejs przez Arktykę oraz Piotra Czarnieckiego za samotną wyprawę przez Atlantyk.
Nagrodę Specjalną Kolosów otrzymał żeglarz Henryk Widera, nagrodę Wiecznie Młodzi – Lech Flaczyński, zaś Nagroda im. Andrzeja Zawady (przyznawana młodym eksploratorom) powędrowała do Tomasza Owsianego za wyprawę do Gujany Francuskiej.
Ogólnopolskie Spotkania Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów są imprezą pod wieloma względami niezwykłą. Konsekwentnie organizowane w Gdyni, zawsze w marcu (w ciągu dwudziestu lat tylko raz odstąpiono od tej reguły), zawsze z darmowym wstępem na wszystkie pokazy, cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem publiczności i na stałe wpisują się w kalendarz ważnych wydarzeń całego Trójmiasta. Janusz Janowski, pomysłodawca i główny organizator Kolosów, konsekwentnie podkreśla niezależność i unikatowość festiwalu, podczas którego można spotkać się z podróżnikami i eksploratorami, o których głośno w mediach, ale też poznać osoby i wydarzenia, o jakich do tej pory nie mieliśmy pojęcia. Potężne to przedsięwzięcie nie szuka poklasku ani taniej reklamy, nie nastawia się na zysk, lecz spokojnie podąża raz wyznaczonym szlakiem. Co więcej, w programie łączy się i zestawia w jednym rzędzie tak odmienne dziedziny aktywności, jak choćby żeglarstwo i alpinizm (choć okazuje się, że Mariusz Zaruski miał rację: mają one ze sobą wiele wspólnego). Jest to wreszcie jedyny bodaj festiwal podróżniczy, na którym tak niszowe rodzaje aktywności, jak eksploracja zalanych jaskiń czy ekstremalne trekkingi znajdują uznanie szerokiej publiczności. Wprawdzie nakładanie się czasowe propozycji nie pozwala w pełni doświadczyć obfitości programu, a monumentalne rozmiary dużej sali Gdyńskiej Areny onieśmielają nawet bardziej wprawionych mówców, lecz mało komercyjny charakter całej imprezy przyciąga prawdziwych miłośników przygody, nie zaś poszukiwaczy nowych rynków zbytu. Mimo monumentalnych rozmiarów impreza charakteryzuje się wysokim poziomem merytorycznym, dbałością o logistykę, dopracowaniem kwestii technicznych, jak nagłośnienie czy światło, a także punktualnością – z czym, jak zdążyłam się przekonać, nawet dobrzy organizatorzy festiwali miewają niemały kłopot. Krótko mówiąc, warto przyjechać do Gdyni i wyjątkowy weekend na początku marca spędzić w atmosferze wspaniałej przygody.