No i się skończył. Był jak zwykle różnorodny, przeładowany i ciekawy. No i te trudne wybory: prelekcja czy obiad, filmy czy spotkanie z gwiazdą? Trzeba było dwoić się i troić, a co z tego wynikło, przeczytacie poniżej.
Filmy
Beata Słama: Filmy to mocny punkt krakowskiej imprezy, w tym roku mogliśmy obejrzeć szczególnie dobry zestaw. Mam na myśli filmy zagraniczne, bo na polskie, z wyjątkiem może dwóch, lepiej spuścić zasłonę milczenia.
Wyróżniają się krakowskie filmowe wybory na tle innych imprez: w Zakopanem oprócz filmów wspinaczkowych pokazywane są filmy etnograficzne czy dotyczące np. ochrony środowiska, w Lądku w tym roku było zadziwiająco dużo kategorii i zadziwiająco dużo słabych filmów.
Kto zdobył jaką nagrodę, już pewnie wiecie. Ja jestem jednak nieco rozczarowana, ponieważ murowanym kandydatem do nagrody była dla mnie film Mirror Wall opowiadający o wspinaczce na Ziemi Baffina w wykonaniu Leo Houldinga et consortes. Nie obfitowała ona w dramatyczne momenty czy nagłe zwroty akcji, lecz film nakręcony był świetnie, z pomysłem i nutą poezji. Może było w tym trochę kalkulacji, a Leo robił za wrażliwego gwiazdora i kochającego ojca, mnie jednak ten film ogromnie się spodobał.
Ilona Łęcka: Mnie z kolei zaintrygowała przemiana Leo – jeszcze kilka lat temu w obrazach takich jak Psyche czy The last great climb, o Autanie z zawartymi w niej narkotycznymi wizjami nie wspominając, jawił się jako rozmiłowany w ekstremalnych przygodach dzieciak, zaś Mirror Wall to historia nie tylko o wspinaniu, ale przede wszystkim o dojrzewaniu do odpowiedzialności, o rewizji priorytetów. Houlding jest obecnie ojcem dwóch córek i nadal się wspina.
B.S. Zgadzam się, choć ten akurat wątek był moim zdaniem trochę ckliwy. A teraz o filmach polskich. Ten, kto układał plan pokazów, wyrządził Wojciechowi Kozakiewiczowi krzywdę, bowiem jego film Alpine Wall Tour pokazany został w tym samym secie co Mirror Wal”, przez co wyszły wszystkie jego słabości: brak pomysłu, brak tempa, brak tego „czegoś”, co decyduje o tym, że film nas porywa. Zdjęcia oczywiście były dobre, bo teraz zdjęcia na ogół są dobre, jednak to za mało, tym bardziej dziwi główna nagroda w konkursie polskim. Honor uratowało spotkanie po filmie z jego bohaterami, Łukaszem Dudkiem i Jackiem Matuszkiem.
I.Ł. Być może pewne słabości filmu wynikają z tego, że jest to pełnometrażowy debiut Wojtka. Na etapie montażu zabrakło mu nieco dyscypliny w skracaniu scen z „gadającymi głowami” do niezbędnego minimum. Obaj panowie, Jacek i Łukasz, w scenach wspinaczkowych jawią się jako zgrany duet zapaleńców, ale wypowiadane przez nich refleksje bywają nieco przeciągnięte. Swoją drogą, „gadające głowy” mogą wywierać na widza kolosalny wpływ, by wspomnieć choćby o emocjach, malujących się na twarzach Joego Simpsona i Simona Yatesa w znakomitym Czekając na Joe.
B.S. No tak, ale to wciąż jest niedościgniony ideał filmu górskiego… Aha, pisząc, że teraz zdjęcia zawsze są dobre, jednak skłamałam – w filmie Krystyny Rachwał Kangchenjunga nawet zdjęcia były nieciekawe, a cały obraz estetyką i brakiem polotu przypominał wyprawowe produkcyjniaki z czasów PRL.
Co robiły w konkursie dwa filmy Jerzego Porębskiego, Ujek – Józef Uznański i Kajakiem przez życie, trudno odgadnąć. Pan Porębski kręci złe filmy z wytrwałością godną podziwu. Niech kręci, tylko po co pokazywać je na festiwalach takiej rangi? Bo są?
Profesjonalizmem wykonania wyróżniał się zdecydowanie film Janka Wierzejskiego o biegaczce Magdzie Łączak Mój czas (wyróżnienie i Nagroda Publiczności), ale o nim pisałam przy okazji Lądka.
I.Ł. W Lądku właściwy odbiór filmu uniemożliwiły problemy techniczne. Wierzejski dokonał niebywałych sztuk, towarzysząc bohaterce podczas startu i na mecie biegów, ale mnie najbardziej zapadła w pamięć scena biegu w wodzie.
Warto wspomnieć o kilku innych obrazach. Najbardziej zapadł mi w pamięć Blockheads, przybliżający swoistą subkulturę brytyjskiego boulderingu – film pełen radości, energii, znakomitych zdjęć i jędrnych wypowiedzi bohaterów.
B.S. No właśnie, zdziwiło mnie, że nie dostał żadnej nagrody. Film zrealizowany został w takiej samej formule jak Valley Uprising, może już się wyczerpała? Z drugiej strony po raz pierwszy chyba jury było niezwykle profesjonalne (z radością odnotowałam brak Martyny Wojciechowskiej): Marcin Koszałka, Marcin Jamkowski, Łukasz M. Maciejewski (scenarzysta) i Krzysztof Spór, dziennikarz filmowy i współtwórca portalu stopklatka.pl.
I.Ł. No i Boys in the Bugs (najlepszy film wspinaczkowy)…
B.S. Tak, tak, imprezka na portaledge’u…
I.Ł. To portret dwójki zapaleńców, Willa Stanhope’a i Matta Segala, którzy za cel obrali sobie imponującą rysę w rejonie Bogaboos w kanadyjskich Purcell Mountains. Robili ją chyba cztery lata. No i zrobili.
B.S. Podobało mi się to, że chłopcy mieli do siebie duży dystans. Zero patosu i nadymania się. I ogromne poczucie humoru.
I.Ł. Mnie poruszył nostalgiczny, pięknie skomponowany Pod ciężarem wolności Pavela Barabasa. Będąca już u swego schyłku wobec postępu technicznego gildia cichych bohaterów tatrzańskich schronisk na tle wspaniałych obrazów górskich, a wszystko to zanurzone w subtelnych dźwiękach wiolonczeli – dziwi mnie, że film ten pozostał kompletnie niezauważony. Z kolei Young guns znanej trójki: Mortimera, Rosena, Lowella rzuca nowe światło na przyszłość wspinaczki sportowej, portretując córkę japońskich imigrantów, tworzących nowojorską bohemę artystyczną, znaną ze znakomitych przejść skałkowych i boulderowych Ashimę Shiraishi. Swoistym kontrapunktem dla Ashimy jest czarnoskóry Kai Lightner – szesnastoletni pogromca panelu, pochodzący z Karoliny Południowej, którego asekurantem jest dorodna mama, a szczytem refleksji intelektualnej – stwierdzenie, że chwyty w skałach powinny być kolorowe, by było wiadomo, gdzie się znajdują i jak się ustawić…
No a teraz nasza domena…
Książki
B.S. W tym roku było sporo spotkań około książkowych, bo też i sporo książek górskich w ostatnim roku wyszło. Wszystkie prowadziła Ilona Łęcka – profesjonalnie, z pomysłem, pozostawiając gościom spore pole do popisu.
Na pierwszy ogień poszła Monika Rogozińska, która przyjechała ze swoją książką Lot koło Nagiej Damy. Podczas slajdowiska przybliżyła anturaż książki, zdradziła też kilka szczegółów jej powstania. Strasznie mi się ta książka nie podobała… Ty twierdzisz, że to historia miłosna…
I.Ł. Nie do końca. To historia nieoczywista. Opowieść o zimowej wyprawie na Nanga Parbat nie tyle jest pretekstem, co raczej katalizatorem dalszych wydarzeń, osnutych wokół postaci polskiego lotnika, Henryka Franczaka. Rogozińska stworzyła portret bohatera wojennego, prawego i pełnego radości człowieka, a przy tym prawdziwego dżentelmena. Obecnie to niestety wymierający gatunek, ale czyż każda z nas nie marzy o mężczyźnie szlachetnym, szarmanckim, odpowiedzialnym, godnym podziwu?
B.S.: Niezwykle interesujące były też dwa spotkania podwójne: z autorami Nanga Parbat. Śnieg, kłamstwa i góra do wyzwolenia oraz Kukuczki. Interesujące, bo mogliśmy posłuchać dwóch dziennikarzy doświadczonych – Dariusza Kortki i Marcina Pietraszewskiego (Kukuczka) i dwóch mniej – Dominika Szczepańskiego i Piotra Tomzy. No cóż, różnica klas była ogromna – z jednej strony dwaj dziennikarscy wyjadacze, podchodzący niezwykle rzetelnie do tego, co robią, obiektywni i świadomi. Z drugiej – dwaj młodzieńcy, którzy mieli dobry pomysł, lecz zabrakło im warsztatu, by przekuć go w doskonałą książkę. Bo choć Nangę czyta się nieźle, trudno oprzeć się wrażeniu, że została skrojona pod koniunkturę, a to, że obaj panowie nie mają nic wspólnego ze wspinaniem sprawiło, że opis jest dość powierzchowny, a refleksyjność niewielka.
I.Ł. Wydaje mi się, że nie o refleksyjność tu chodziło. Obie książki napisali dziennikarze związani luźno (Tomza i Szczepański), bądź wręcz wcale (Kortko i Pietraszewski), ze środowiskiem górskim. Z jednej strony dowodzi to rosnącej popularności sportów górskich, z drugiej – pozwala nam, stanowiącym to środowisko, zmierzyć się z tworzonymi i kultywowanymi wsobnie mitami i ułudami.
B.S. Zaletą obu książek jest natomiast to, że ich autorzy nie próbują oceniać ludzi, o których piszą. Podczas spotkania opowiadali o tym, jak zdobywali materiał do książki i jak trudne rozmowy musieli przeprowadzić. Mnie najbardziej podobało się to, że nie próbowali nas przekonywać, że Kukuczka wielkim wspinaczem był – z ogromną kulturą opowiadali o tym, jak widzą jego i jego żonę, i jest to spojrzenie niezwykle przenikliwe i pełne empatii.
I.Ł. Prowokacyjnie zapytani, jaki był Jerzy Kukuczka, Kortko i Pietraszewski powiedzieli otwarcie to, co wielu z nas przeczuwało, wiedziało, domyślało się: że był egoistą, zapatrzonym wyłącznie w góry. Trzeba sobie uświadamiać, że to taki typ ludzi osiąga we wspinaniu najwięcej.
B.S. Irytuje mnie to, że zbudowano Kukuczce ołtarzyk, podczas gdy po Wandzie Rutkiewicz można sobie jeździć, po jej śmierci wszyscy bez skrępowania mówili i pisali, jaka byłą rzekomo wyrachowana, zimna i egoistyczna. Jak sądzisz, z czego to wynika?
I.Ł. Być może taka właśnie była? Z drugiej strony, Wanda, w odróżnieniu od Kukuczki, wiodła życie wolne zarówno od osobistych, co zawodowych zobowiązań – była autentyczna i szczera w poświęceniu życia górom, nie tworzyła pozorów filistersko pojmowanej „normalności”. Przy tym była elegancka, atrakcyjna i pewna siebie, co można było nieżyczliwie interpretować jako zarozumiałość.
B.S. Zwieńczeniem książkowej serii była prelekcja moja i Wojtka Szatkowskiego o historii narciarstwa i narciarskiego ubioru (z okazji wydania książki Magia nart). Nie mnie orzekać, jak wyszło, chciałabym jednak podziękować tym kilkudziesięciu osobom, które wybrały nas, a nie Alexa Txicona i Andrzeja Bargiela – bo na styku tych dwóch występów usytuowali nas organizatorzy.
I.Ł. Prezentacja prowadzona była z pomysłem, świetną narracją, przemyślany układ zdjęć i liczne elementy humorystyczne sprawiły, że na spotkaniu nie można było się nudzić. Co więcej, spotkanie stanowiło asumpt do wielce owocnej rozmowy z organizatorami KFG – już dziś możemy zdradzić, że szykujemy przyszłorocznej publiczności wyjątkową niespodziankę!
Ludzie
B.S. Festiwal to jednak przede wszystkim gwiazdy, na gwiazdy się czeka, od gwiazd wiele się oczekuje. Tak było w przypadku Lynn Hill. No cóż, jest ważną i wielką postacią światowego wspinania, jednak sztuki opowieści nie udało jej się opanować. Brak polotu i milion slajdów prezentujących Lynn podczas efektowych przechwytów wystawiły wytrzymałość wielu na próbę.
I.Ł. Lynn wypowiadała się bez emocji, do tego lakonicznie opisywała prezentowane zdjęcia. Tłumaczący ją Mariusz „Biedruń” Biedrzycki wykonał kawał dobrej roboty, nie tylko podając wyceny dróg w skali Kurtyki (kto w Polsce orientuje się w wycenie amerykańskiej?), ale także dodając od siebie dodatkowe wyjaśnienia dotyczące miejsc, osób czy okoliczności, w jakich dane zdjęcie zostało wykonane.
Drugą sprawą jest, że prezentacja Lynn Hill była po prostu za długa.
Podobnie rzecz się miała z prelekcją Andrzeja Bargiela. Andrzej ma na koncie niesamowite osiągnięcia sportowe, które zawdzięcza dyscyplinie treningowej, pomysłowości, nieustępliwości w dążeniu do celu, a także wdziękowi osobistemu. Trudno się o tym przekonać podczas prelekcji wygłaszanej przez niego mało estradowym głosem, bez polotu, na zasadzie swobodnej pogadanki z Darkiem Załuskim, formie odpowiedniej na kameralne spotkanie, która niestety nie sprawdza się przy kilkutysięcznej publiczności.
B.S. Podobno doskonałe było wystąpienie Alexa Txicona. Chyba dobrze, że mógł mówić po hiszpańsku, zamiast męczyć się z angielskim…
I.Ł. Alex jest stałym bywalcem polskich festiwali. Z Lądka pomknął do Opola, a stamtąd do Krakowa. Jeszcze chwila, a zamiast po hiszpańsku, zacznie mówić po polsku…
B.S. No i najlepsza prelekcja Festiwalu, czyli Bogumił Słama opowiadający o wyprawie na K2 z 1982 roku. O tak, tak, już widzę złośliwy uśmieszek na twarzy niektórych… Bogumił był moim mężem, ale chyba ze trzydzieści lat temu, a poza tym, kto chwali byłych mężów i żony?! Ja jednak popłakałam się ze śmiechu, wzruszyłam i przypomniałam sobie parę rzeczy…
I.Ł. Bogumił umie utrzymać kontakt z publicznością, a jego dykteryjki tchną świeżością i bezpretensjonalnym humorem, wolnym zarówno do mrocznego patosu, co technicznego przynudzania. Nieznacznie tylko ustępował Bogumiłowi Marc Andre Leclerc – kanadyjski wspinacz tradowy, zapalony solista, autor znakomitych przejść zarówno w rodzinnym Squamish, co w Patagonii. Bardzo dobrze zaprezentowali się polscy mistrzowie: Kinga Ociepka – Grzegulska oraz Piotr Schab. Kinga, która w tym roku jako pierwsza Polska poprowadziła Sprawę honoru o wycenie 6.8 (9a), opowiedziała o swojej karierze zawodniczej, metodach treningowych, kontuzjach i problemach, a także o tym, jak utrzymuje tak wysoką formę, jednocześnie opiekując się dwójką małych dzieci. Piotrek podczas swojej prezentacji opowiedział o drodze do samodzielności: od wyjazdów w europejskie rejony wspinaczkowe z tatą w roli opiekuna i asekuranta poprzez starty w zawodach, samodzielną organizację wypadów wspinaczkowych, naukę gotowania, przygotowanie fizyczne i mentalne do najtrudniejszych prowadzeń. Zarówno Kinga, co Piotrek dobrze się przygotowali do swych wystąpień, przemyśleli, co i jak chcą pokazać, dzięki czemu słuchało się ich i oglądało naprawdę dobrze. Na ich tle Karolina Ośka i Łukasz Dębowski opowiadający o przejściu Filara Kantabryjskiego zaprezentowali się raczej blado.
Krakowski Festiwal Górski stanowi niejako zwieńczenie polskich imprez górskich: nie mam pomysłu na pointę, ratuj!