Można Cię określić „Kolumbem XXI wieku”?
Jest to oczywiście na poły żartobliwe, ale istotnie, mam naturę odkrywcy. Interesują mnie te nieliczne, wciąż jeszcze tajemnicze zakątki. Pociąga mnie to, co nieznane. Urodziłem się trochę za późno – w czasach, gdy cała powierzchnia Ziemi została już zmierzona i opisana, najwyższy szczyt został zdobyty… Zjeździłem rowerem całą Europę, wspinałem się, wędrowałem po górach, podziwiałem świat, latając na paralotni, aż wreszcie odkryłem, że jedynym kierunkiem dającym perspektywy dokonania odkrycia jest droga do wnętrza ziemi. Niemal trzydzieści lat temu zafascynowałem się speleologią. Szybko przekonałem się, że nawet w naszych rodzimych Tatrach są zalane jaskinie, których wnętrza jeszcze nie widziały ludzkie oczy. Zająłem się więc nurkowaniem i uprawiam tę pasję już ćwierć wieku.
W tak technicznym sporcie, jak nurkowanie, 25 lat to mnóstwo czasu.
Istotnie, sprzęt zmieniał się diametralnie. Producenci i konstruktorzy reagowali z jednej strony na zapotrzebowanie rosnącej rzeczy pasjonatów – amatorów, z drugiej zaś – na rosnące wymagania nurków technicznych. Przełomem w nurkowaniu głębokim okazało się zaadaptowanie skonstruowanego w latach sześćdziesiątych na potrzeby amerykańskiej marynarki wojennej rebreahtera. Jest to urządzenie, w którym przepływ mieszanki oddechowej funkcjonuje w systemie zamkniętym lub częściowo zamkniętym. Układ składa się z butli z gazem obojętnym oraz z butli z tlenem. Wydychany przez nurka dwutlenek węgla jest na bieżąco neutralizowany. Znacząco zmniejsza to zużycie gazów, podnosi jednak poziom komplikacji sprzętu, dlatego pierwsze rebrerathery były szalenie awaryjne. Duża wydajność mieszanki gazowej, niemal bezgłośna praca i możliwość pozostawania pod wodą przez długi czas, nawet przez kilka dni (!) – te czynniki otworzyły mi i mnie podobnym pasjonatom drogę w głąb zalanych jaskiń.
Aby zapewnić sobie maksimum bezpieczeństwa, skonstruowałem rebreather o zdublowanym obiegu. Obecnie jestem jedną z kilku osób na świecie, która z powodzeniem używa tego sprzętu podczas głębokiego nurkowania.
Wydaje się, że na świecie nie brakuje amatorów mocnych wrażeń.
Z pewnością, świat jest pełen pozytywnych szaleńców. Niestety nurkowanie głębinowe jest sportem kosztownym i wymagającym specyficznych predyspozycji, przede wszystkim żelaznych nerwów i umiejętności skutecznego działania w warunkach dużego stresu. Głęboko pod wodą nie ma miejsca na improwizację, a nawet drobna pomyłka może być tragiczna w skutkach. Wciąż jeszcze brak dokładnych badań, dokumentujących funkcjonowanie organizmu na dużych głębokościach. Obserwuję, że odporność na HPNS jest indywidualną kwestią organizmu, ale nie wiemy jeszcze, od jakich czynników to zależy. Być może jest tak, jak z zapadalnością na choroby wysokościowe w przypadku himalaistów – jedni wykazują się legendarną wręcz odpornością, inni chorują już na relatywnie niedużych wysokościach.
Opowiadałem kiedyś moim przyjaciołom z Chorwacji zabawną anegdotę: aby przygotować się na HPNS, należy spożywać alkohol w takich ilościach i tak często, by mieć objawy kaca w postaci drżenia rąk, a potem uczyć się jakoś z tym funkcjonować. Wówczas taki stan pod wodą nas nie zaskoczy. Przejęli się oni tym tak bardzo, że do habitatu dostarczyli mi, poza pysznym jedzeniem, rakiję. Prawda jest jednak taka, że dużą rolę odgrywa ogólna nie najgorsza kondycja fizyczna, zdrowy sen, regularny tryb życia, dobry nastrój przed nurkowaniem i ograniczenie używek. Na imprezę przyjdzie czas po nurkowaniu.
Wspomniałeś o wysokich kosztach swoich ekspedycji.
Koszt samego rebreathera to ponad 30 tysięcy złotych. Ja mam takich trzy, ale żadnego nie kupiłem. Mam szczęście posiadać niezwykłych przyjaciół, którzy wspomagają mnie finansowo. Poza tym utrzymuję się z kursów nurkowania i organizacji wypraw nurkowych w odległe zakątki świata. Przez ostatnich kilka lat niestrudzenie odkrywałem przed fascynatami podwodne piękno jaskiń w Meksyku. Spędzam tam kilka miesięcy w roku. Ponadto pracuję w TOPRe, ale traktuję to zajęcie bardziej jako sposób na samorealizację i doskonalenie, rzec można, duchowe, a nie jako sposób zarabiania pieniędzy.
Za granicę nurkowania technicznego przyjmuje się obecnie głębokość pięćdziesiąt metrów. To niedużo wobec Twoich osiągnięć.
Istotnie, zanurzam się na znacznie większe głębokości. W 2011 roku u wybrzeży Dahabu w Egipcie zszedłem na głębokość 283 metry.
Rekord świata w najgłębszym zanurzeniu, należący od 2005 roku do Nuno Gomeza, wynosi 318 metrów. Nie korciło Cię, żeby zejść niżej?
Szczerze mówiąc – niespecjalnie. Nie jestem miłośnikiem bicia rekordów za wszelką cenę, dla mnie liczy się przede wszystkim eksploracja, odkrywanie nieznanego. Nie da się tego robić, będąc martwym.
Wyjaśnij, dlaczego tak głębokie nurkowanie jest niebezpieczne? Wspomniałeś już o awaryjności sprzętu, ale nie można przecież pominąć takich kwestii, jak HPNS czy choroba dekompresyjna.
Jeśli chodzi o sprzęt, technika galopuje do przodu. Mając doświadczenie i możliwości, których nie mieli pionierzy, możemy tworzyć coraz doskonalsze urządzenia. Nie sposób jest natomiast przekroczyć praw fizyki. Ogromne ciśnienie wody, panujące na głębokości ponad trzysta metrów sprawia, iż używane standardowo mieszanki stają się nieodpowiednie. Aby oddychanie było możliwe, gaz musi być dostarczany do płuc pod tym samym ciśnieniem, jakie panuje na zewnątrz – w przeciwnym razie płuca zostaną zgniecione przez żelazny uścisk ciśnienia wody. Mieszanką, którą dałoby się tak skompresować, jest mieszanina niemal czystego wodoru z niewielką zawartością tlenu. Jest to niezwykle niebezpieczna, bo wybuchowa mieszanka. Ponadto, wraz ze wzrostem głębokości rośnie ryzyko wystąpienia HPNS (zespołu neurologicznego wysokich ciśnień). W odpowiedzi na nadmiernie wysokie ciśnienie organizm reaguje otępieniem, spowolnieniem reakcji, drżeniem rąk, ograniczeniem pola widzenia, czasem w znacznym stopniu. Ponadto, nasycone gazem ciało ludzkie potrzebuje bardzo długiego czasu dekompresji, czyli dosłownie „odciśnienia”. Dekompresja polega na tym, że nurek pozostaje pod wodą po zanurzeniu na znaczną głębokość. Mamy dość precyzyjne systemy obliczania czasu potrzebnego na to, by zbędny gaz obojętny (azot) stopniowo opuścił organizm. W przypadku ekstremalnie głębokiego nurkowania ten czas wynosiłby kilkadziesiąt godzin! Natomiast skrócenie czasu dekompresji skutkuje mnóstwem przykrych powikłań, a w skrajnych przypadkach może doprowadzić nawet do śmierci.
Po swoich nurkowaniach odbywasz dekompresję trwającą kilka godzin. Jak ona przebiega?
Wspólnie z moimi pomocnikami instaluję na niewielkiej głębokości (około 10 metrów) habitat, czyli rodzaj klatki, w której po nurkowaniu spędzam czas, oddychając spokojnie czystym tlenem. Kilka lat temu odkryłem sposób na czytanie pod wodą – stanowiło to znaczący przełom w poprawieniu komfortu dekompresji, bo przestałem się wreszcie nudzić. Przygotowuję sobie zawczasu artykuły lub nawet całe książki, foliując kartki tak, by nie rozpłynęły się w wodzie, nawet jeśli całkiem zamokną. Pod wodą mam otwarty i skupiony umysł, dzięki czemu chłonę i zapamiętuję niemal wszystko, co przeczytam. Mogę także coś wypić, spożyć posiłek. Chociaż jestem sam, pozostaję w łączności z ekipą zabezpieczającą, mam się do kogo zwrócić w razie problemów.
Samotne nurkowanie może być niebezpieczne.
Tak, to prawda. Być może dlatego ma tak nielicznych amatorów. Kiedy jestem sam, czuję się w pełni odpowiedzialny za swoje działania. Kieruję się logiką, analizuję każdy ruch, koncentruję się zadaniu, jakie mam wykonać.
Wspomniałeś u nurkach zabezpieczających.
Tak, mam kilku zaufanych ludzi, którzy nurkują ze mną po to, by dbać o moje bezpieczeństwo. Rzadko kiedy schodzą oni głębiej niż na 50 metrów. Nurkowie zabezpieczający pomagają mi zainstalować habitat, czasem donoszą do niego jedzenie, picie czy zapasowe butle, aby niczego mi nie brakowało. Mogą także służyć pomocą przedmedyczną w razie poważnych problemów – na szczęście, jak do tej pory taka interwencja nie była potrzebna. Poniżej stu metrów działam zawsze sam. Obecnie jestem jedynym Polakiem i jednym z nielicznych ludzi na świecie, którzy schodzą na głębokość poniżej 200 metrów.
Głębokie nurkowanie w jaskiniach jest dość niecodziennym sposobem spędzania wolnego czasu. Nie kuszą Cię otwarte akweny? Czy jest co podziwiać w mrocznej jaskini?
Głębokie nurkowanie w jaskini rzeczywiście w niczym nie przypomina rekreacyjnego oglądania rafy koralowej. Podstawowy kurs nurkowania na obiegu otwartym może zrobić każdy, kto cieszy się względnie dobrym zdrowiem i posiada elementarne umiejętności pływania. W akwenach o dobrej widoczności takie nurkowanie jest wspaniałą przygodą. Jednak mnie zawsze pasjonowało wytyczanie własnych ścieżek, nie zaś – podążanie utartym szlakiem.
Wiele zalanych jaskiń charakteryzuje się wspaniałą widocznością. Promienie słońca przenikają głęboko przez wodę, dając niesamowite wrażenia wizualne. Ponadto, intryguje mnie budowa geologiczna, ukształtowanie wnętrza jaskini, charakter skał, które ją tworzą. Najbardziej niesamowitym doznaniem jest oglądanie jakiegoś krajobrazu jako pierwszy człowiek – takie przeżycie warte jest wszelkich trudów.
Twoja pasja doprowadziła Cię do przełomowego odkrycia.
Tak, i nie ukrywam, że jestem z tego dumny! Uskuteczniłem projekt, któremu poświęciłem dwadzieścia lat życia.
Mówisz, rzecz jasna, o Hranickiej Propasti. Kilka dni temu udowodniłeś, że jest to najgłębsza zalana jaskinia na świecie! Tym samym zdetronizowałeś jaskinię Pozo del Mero we Włoszech, liczącą 392 metry głębokości.
Tak, to dla mnie niezwykłe osiągnięcie. Nie dokonałbym tego, gdyby nie pomoc i zaangażowanie kilkudziesięciu osób, które w ciągu tych dwudziestu lat współpracowały ze mną w działaniach eksploracyjnych, pomagając przy sprzęcie, zabezpieczając moje działania z lądu, dbając o moje bezpieczeństwo pod wodą , tocząc boje z oficjelami o uzyskanie pozwoleń na naszą działalność, konstruując sprzęt… Nie sposób wymienić wszystkich tych, z którymi współdzielę sukces.
Dwadzieścia lat to mnóstwo czasu. Jak przebiegały kolejne etapy Twoich działań?
W 1998 roku stanąłem u wylotu Hranickiej Propasti po raz pierwszy. Skalny lej pokonałem zjeżdżając na linie. Przydały mi się techniki alpinistyczne, których używam na co dzień podczas swojej pracy w TOPR. Aby ułatwić całej ekipie transport sprzętu, zainstalowałem funkcjonujące do dziś liny poręczowe.
W dwa lata później udało mi się dotrzeć na głębokość 181 metrów, a przez kolejnych dziesięć czyniłem starania, by zejść jeszcze niżej – czułem bowiem, iż Hranicka Propast ma ogromny potencjał wciąż jeszcze niezbadanych obszarów, a swoje przeczucia uzupełniłem wynikiem pomiaru sondy, którą udało mi się wówczas opuścić na 370 metrów. Musiałem jednak pokonać ograniczenia techniczne. Przełomem okazało się skonstruowanie przeze mnie rebreathera o podwójnym obiegu. Rok 2012 był dla mnie rokiem szczególnie pracowitym, ale i owocnym: zszedłem wówczas na 223 metry, pokonując znajdujący się na głębokości 196 m zacisk, za którym otwiera się kolejna komora. Udowodniłem ponadto, że jaskinia posiada ogromny potencjał eksploracyjny – opuszczona przeze mnie sonda Starnaś 1 dotarła na głębokość 373 metrów! Nie poprzestałem na tym odkryciu, dążąc wciąż głębiej. Moja determinacja spotkała się z uznaniem National Geographic – uzyskałem grant naukowy i mogłem jeszcze śmielej kontynuować mój zuchwały plan udowodnienia, że jaskinia w Czechach, jest głębsza niż ta we Włoszech.
Udokumentowana głębokość Hranickiej Propasti to obecnie 404 metry.
Tak, i to czyni ją najgłębszą zalaną jaskinią na świecie! Oczywiście mnie nie udało się tak głęboko zanurkować, chociaż pokusa była ogromna. Eksploracja była możliwa dzięki skonstruowaniu specjalnego robota ROV (remote operated vehicule). Nasz ROV dotarł na głębokość 404 metry. Poprzez zainstalowaną kamerę obserwowaliśmy z fascynacją, że poniżej tej głębokości znajduje się pochyły korytarz, zawalony pniami drzew oraz usypanymi kamieniami. Przez tysiące lat powalone wichurą czy starością drzewa z okalającego wejście do jaskini lasku wpadały do wody i siłą bezwładu torowały sobie drogę w dół, poprzez dwa zwężenia. Podziwianie tego niezwykłego rumowiska było dla nas nie tylko spojrzeniem w głąb najgłębszej jaskini świata, ale także wejrzeniem w przeszłość.
Wspomniałeś o zacisku w jaskini.
Zacisk to, w terminologii speleologów, znaczne przewężenie korytarza jaskini. Hranicka Propast zwęża się nieco na głębokości 65 (???) metrów. Ten podwodny korytarz wiedzie do obszernej komory zwanej Nowy Jork (być może nazwę swą zawdzięcza podobieństwu w kształcie do Wielkiego Jabłka) . Miejsce to, choć ciekawe, nie stwarza większych problemów technicznych ani dla nurka, ani dla sprzętu. Do poważnego zacisku dotarłem podczas nurkowania w styczniu 2012 roku. Badając i obserwując teren stwierdziłem, że miejsce to jest bardzo niestabilne ze względu na zwalone pnie drzew i ruchome skały. Jednocześnie opuszczona w dół drugiej komory sonda wykazała, że głębokość jaskini może wynosić nawet ponad 373 metry. Aby eksplorować na takiej głębokości, potrzebowałem specjalistycznego sprzętu. Zaprzyjaźniony ze mną Bartek Grynda z firmy GralMarine skonstruował ROV-a specjalnie na potrzeby tej eksploracji. Ostatnie cztery lata pracowaliśmy nad udoskonaleniem robota. We wtorek 27 września Tuż przed zanurzeniem ROV’a zszedłem do drugiego zacisku, zabezpieczając go poprzez poręczowanie i przejmowałem od ekipy naziemnej stery ROV-a. Na głębokości 404 metrów zostało nam już tylko dziesięć metrów światłowodu. Z tego powodu oraz z racji rumoszu skalno – drzewnego postanowiliśmy przerwać działania eksploracyjne.
Ale projekt „Hranicka Propast – step beyond 400 m” nie jest jeszcze oficjalnie zakończony?
Prawdziwa eksploracja nigdy się nie kończy. A mówiąc poważnie, robot wciąż czeka na nas w głębinach. W sobotę po raz piętnasty i – jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem – ostatni zanurkuję do zacisku, by uwolnić maszynę i wydobyć ją na powierzchnię.
I co potem?
Można by drążyć głębiej, ale do tego musielibyśmy przebudować robota. W jakiś metafizyczny sposób czuję się związany z miejscem, które odwiedzałem przez dwadzieścia lat i które dostarczyło mi tak niesamowitych przeżyć i satysfakcji. Z drugiej zaś strony, kusi mnie głębia podwodnych jaskiń w innych częściach globu: w Meksyku, w Namibii, w Chinach… Świat jest zbyt piękny, by go nie eksplorować.
Fot. Krzysztof Starnawski