Wydawnictwo Czarne wyróżnia się na rynku literackim doborem tematów, prostą szatą graficzną wydawanych książek, znakomitą serią „reportaż” i wyjątkową intuicją co do autorów. Nie dziwi zatem, że Ilona Wiśniewska, laureatka nagrody w konkursie „Travelerów” konsekwentnie publikuje właśnie w Czarnym. Lud z grenlandzkiej wyspy to kolejna już, obok Białe. Zimna wyspa Spitsbergen oraz Hen. Na północy Norwegii pozycja literacka tej autorki.
Jakież proste skojarzenie – nasza tożsamość imion oraz, pod pewnymi względami, życiorysów. Jednak to nie dlatego sięgam po książkę Ilony Wiśniewskiej Lud z grenlandzkiej wyspy. Podobnie jak bodaj każdy z uczestników spotkania autorskiego, które odbyło się pod koniec listopada w klimatycznej krakowskiej kawiarni literackiej „Bonobo” pozostaję pod urokiem jej bezpretensjonalnej szczerości. Wiśniewska opowiada o kłopotach z transportem, o wyzwaniu, jakim jest dla wegetarianki podróż do krainy, gdzie podstawę wyżywienia stanowi mięso i tłuszcz zwierzęcy, o koniecznym dla wolontariusza w domu dziecka dystansie wobec podopiecznych, o ich nieufności, o budowaniu poczucia własnej wartości wobec narodowej krzywdy i społecznego poniżenia, o naznaczeniu historią i rzutkich planach na przyszłość, a także o rezygnacji, której skrajnym wyrazem jest samobójstwo.
Marznąć przestaje się po trzech latach. Ilona Wiśniewska nie miała tyle czasu, zdążyła jednak dowiedzieć się, jak komunikować się gestem i mimiką, jak smakuje surowe mięso wieloryba, jak rozpoznać różne odcienie śmiechu, jak zrozumieć sens życia i sens samodzielnego zakończenia tego życia. Przebywając na grenlandzkiej wyspie Uummannaq, czyli tam, gdzie leży serce, spróbowała zbliżyć się do ludzi na tyle, by poznać ich historię, by przekonać się, co kryją zmarszczki wokół oczu i milczenie wokół ust. A jednak świat Grenlandczyków pozostał na tyle tajemniczy, że każdy z nas, po przeczytaniu książki, chce wyruszyć na daleką Północ i spisywać własną historię, w której lęk miesza się z fascynacją, w której chodzi się po zamarzniętej wodzie, w której ludzie nie gromadzą zapasów, bo natura daje im wszystko, czego potrzebują. Ta sama natura, która beznamiętnie zabija i pogrąża ludzi i zwierzęta w mroku. Psy nie są tu kompanami, żyjącymi na prawach domowników, lecz stanowią przydatne, choć niebezpieczne narzędzie – nie – oswaja się ich głaskaniem, lecz drastycznie uczy pokory, przez co pozostają dzikie i skazane na darwinowską selekcję.
Surowe warunki życia znajdują w ludziach osobliwe, choć nieoczywiste odbicie. Innuici cenią dobrą zabawę, lubią używki, pasjonują się muzyką, autentycznie kochają otaczającą ich wokół przestrzeń, rozumieją naturę i w pełni dostosowują się do jej rytmu i choć są zależni od wsparcia ze strony Danii, bogów stawiają na równi z samymi sobą.
Ilona Wiśniewska jest dla Grenlandczyków wymarzonym rozmówcą: uważnie słucha, bacznie obserwuje, zadaje proste pytania i czasem daje powody do śmiechu, który jest najważniejszym spoiwem i najskuteczniejszym komunikatem. Co więcej, autorka podąża za tworzącą się właśnie opowieścią, nie stawia jej granic ani nie czyni założeń, więc opowieść o miłości, żalu, rozczarowaniu, tragicznych przeżyciach i traumatycznych doświadczeniach, a także o osamotnieniu i budowaniu więzi, tworzy się sama. Wiśniewska nie udaje kogoś, kim nie jest, nie bawi się w znawcę, otwarcie dzieli się z czytelnikiem swoimi wątpliwościami, ujawnia niedoskonałości, ujmuje szczerością, bezpośrednio relacjonuje to, czego doświadcza. Nie ma w niej oschłej przenikliwości reportera ani cynicznej wyższości turysty. Trzydziestosiedmioletnia kobieta patrzy na świat prostodusznymi i pełnymi pierwotnego zaciekawienia oczyma dziecka. Nie broni się przed przywiązaniem do ludzi, których wkrótce opuści, lecz czerpie garściami z ich życiowej mądrości. A przede wszystkim, rozumie głęboki sens i znaczenie milczenia. Z gracją i skromnością odnajduje swoje miejsce w świecie, w którym pragmatyzm zwycięża nad ideałami, w którym o seksie mówi się bez nadęcia i tajemnicy, w którym na transport świeżej żywności trzeba niekiedy czekać kilka miesięcy, w zależności od stanu morza. Porusza też trudne tematy, takie jak wynaradawianie Grenlandczyków w imię duńskiej dominacji, zależność gospodarcza od Danii, nadzieje i zagrożenia związane z usamodzielnieniem politycznym Grenlandii. Mówi wreszcie o straszliwej tendencji do odbierania sobie życia, szczególnie dotkliwej wśród młodych ludzi, którzy zachłysnęli się zachodnią (czy raczej: południową z ich punktu widzenia) kulturą globalizacji. Dni spędzone przez autorkę na Grenlandii wyznacza coraz cieńsza warstwa lodu na zamarzniętym morzu: im głębiej Wiśniewska wnika w społeczność, barwną niczym grenlandzkie domy, odcinające się od bieli śniegu, tym bardziej zbliża się chwila rozstania z nimi. Dla czytelnika oznacza to poczucie niedosytu i zaciekawienia – a więc autorka osiąga swój, być może wcale nie zamierzony, cel – chcemy czytać ponownie, sięgać po więcej. Książka nie może mieć lepszej reklamy.