Tymczasem ludzie w Manace od jakiegoś czasu szeptali z lękiem, że wolność nadejdzie szybciej, niż dotąd sądzono. Miała polegać na tym, że każdy dostanie siebie na własność i na utrzymanie. Wszyscy się bali, bo nikt nie miał pojęcia, co wtedy pocznie. Ludzie, którzy już wcześniej zaznali wolności, twierdzili zgodnie, że oznacza przymieranie głodem i jeszcze gorsze traktowanie, ponieważ obcego psa łatwiej kopnąć niż własnego.
Adam Kwaśny jeździ na Kubę. Początkowo jako turysta, potem w odwiedziny do znajomych, wreszcie przyjeżdża tam jak do siebie. Nie po to, by szukać inspiracji, by traktować codzienność ludzi żyjących pomiędzy górami Escambray a plażami Ancón jako pożywkę dla swej muzy, jako narzędzie dla zblazowanego pozerstwa obieżyświata i lansu obeznanego w technikach marketingowych podróżnika. Adam Kwaśny jeździ na Kubę i z szacunkiem stąpa po tych samych, dobrze znanych mu już ścieżkach. A ma przy tym oręż w postaci niewątpliwego talentu do opowiadania prostych historii w niezwykły sposób.
Próbowałam być wobec Wszystkich zajęć Yoirysa Manuela obiektywna, ale zwyczajnie nie potrafię. Zresztą, po co? Czyż nie lepiej dać się porwać magii autentycznej zdolności obserwacji i słowa? Bo skoro Kwaśny tak zgrabnie utrwala magiczną rzeczywistość, jaką do tej pory znajdowałam tylko u mistrza Rushdie’go albo u Calvino, jaki cel ma przybieranie mentorskiego tonu i surowego oblicza Krytyka?
Kto czytał wyżej wymienionych, wie, że przywołuję realizm magiczny. To enigmatyczne sformułowanie zawiera w sobie zarówno logiczną, chłodną ocenę zjawiska literackiego, co dziecięcy zachwyt nad nieoznaczonością przedstawionego przez autora świata. Jedno jest pewne – książki tak intrygującej, tak prostej i powściągliwej zarazem, tak roziskrzonej sympatycznym uśmiechem szukałam od dawna.
Ta książka nie jest dokumentem, choć opowiada prawdziwe historie. Nie jest autobiografią, choć pojawia się w niej autor, a nawet jego rodzina. Nie jest portretem zbiorowości, bo opowiada przede wszystkim o obecnej pośród tej zbiorowości magii. Ta książka jest szaloną przygodą, którą chce się przeżywać raz po raz, doświadczając pod koniec cichego żalu, że trwa tak krótko. Jest radosną epifanią prostoty, jest pochwałą skromnej codzienności, w której obecność duchów zmarłych jest nie tylko oczywista, ale i pożądana, bo dobrze świadczy o żywych.
A przecież Wszystkie zajęcia… są w gruncie rzeczy dokumentem: wstydliwej historii, pełnej goryczy i bezpardonowego wykorzystywania; zakorzenienia w religii, która przetrwała chrystianizację, straszliwą podróż przez ocean i osadzenie w nowoczesnych realiach; ludzi, dyskretnie schowanych za maskami innych imion, tak jak bogowie palo i santerii, subtelnie odziani w chrześcijańskie, nobliwe togi.
Przede wszystkim zaś jest to książka na wskroś kubańska. To, co zwyczajne, przeplata się tu w oczywisty sposób z tym, co magiczne. To, co znane, naturalnie przenika w krainę nieoznaczoności, a wszystko spowija tęskna chmura dymu z cygar i oparów alkoholu. Adam Kwaśny w kreatywny, subtelny sposób ożywia tradycję cuenteros, kubańskich opowiadaczy historii, stając niejako szerokim rozkrokiem pomiędzy europejskim kontynentem, z którego pochodzi, a wyspą, na której odnalazł swą drugą, długo nieuświadamianą tożsamość.
Jest to zatem zbiór opowieści o Kubańczykach, doskonały w swej prostocie, urzekający bezpretensjonalnym wdziękiem i wszechogarniającą magią zagadkowej historii wyspy, w której chrześcijaństwo jest tylko jedną z uroczych alternatyw, jest elegancką przykrywką dla autentycznej magii i kultury, importowanej z kontynentu, stanowiącego kolebkę ludzkości.
Jeśli Wszystkich zajęć … nie ma w księgarniach, co wielce prawdopodobne, zważywszy na znakomitość książki i powściągliwość nakładu, szukajcie – jak radzi urzeczony tą pozycją Robert Makłowicz – poprzez www.lacompania.pl.
Fot. Krzysztof Starnawski