Jeśli wybierasz się na film, nad którym jeszcze przed oficjalną premierą rozchodzą się pienia zachwytu krytyków, to możesz spodziewać się dzieła wybitnego. A czymże jest dzieło wybitne, jak nie czymś, co twórczo wykorzystuje ograne schematy? Czy powstałby wiersz biały, gdyby nie wymyślono wcześniej pentametru jambicznego? Czy romantyzm wykiełkowałby na innym gruncie niż ujarzmiona ukonstytuowanymi w starożytności poetyki grządka klasycyzmu? Na szczęście, oprócz paru wymaganych prawami marketingu banałów w stylu „świetny film”, nie miałam większego pojęcia, czego się spodziewać, może poza podskórnym oczekiwaniem na typowo komiksowe efekciarstwo.

Światła na trawie mrą pokotem
Po komediowym niemalże wstępie uszy widza atakuje chorobliwy, sardoniczny śmiech, w którym pobrzmiewa znużenie i rozpacz. Pozostawieni przez parę długich chwil sam na sam z tym śmiechem, otrzymujemy skondensowaną próbkę nieszczęścia, z jakim bohater – jeszcze nie Joker, a Arhur Fleck – męczy się na co dzień. Następujący po początkowej scenie rozwój akcji nie ma w sobie nic z galopującej feerią efektów specjalnych konwencji komiksowej – jest to raczej intymne studium psychologiczne z elementami analizy dojrzewającego szaleństwa oraz perełką czarnego humoru w postaci sceny z karłem. Napięcie budowane jest w znacznej mierze precyzyjną, często doskonale niemal symetryczną pracą kamery, która jak ognia unika szerokiego kadru czy spojrzenia z lotu ptaka, tak usilnie eksploatowanego jako wprowadzenie w akcję czy jako popisowy chwyt efekciarski. Gotham to nic innego, jak przyprószony z lekka szarzyzną Nowy Jork, nawet na miasto komiksowe nie stylizowany, lecz jedynie nań przemianowany. Miasto spowite jest niemal wyczuwalnym przez widza, dusznym smrodem walających się wszędzie śmieci – wszak trwa strajk śmieciarzy, a w podziemnej plątaninie kanałów wylęgają się krwiożercze superszczury.
Śmierć świateł wzrusza leśne knieje
Dobór barw i oświetlenia jest wizualną wisienką na torcie – ulice toną w żółtawym, chorobliwym odcieniu smogu, co, przy prowokującej pracy kamery, ma w sobie pierwiastek postindustrialnego brudu, lepkiej ciężkości, niepokojącego półmroku. Jakby tego było mało, w sukurs budowniczym przygnebiającego nastroju przychodzi świetnie dobrana muzyka, tworząc nie tylko nastrojowość „tu i teraz”, ale także rozciągając według sobie tylko właściwej logiki ramy czasowe opowieści. Ostatecznie okolicznościom czasowym najbliżej bodaj do późnych lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku, o czym świadczą choćby tanie, brzydkie koszule głównego bohatera czy buńczuczne ramoneski buntowników (których maski z kolei nawiązują do stylistyki i ideologii V jak Vendetta), telefony z automatyczną sekretarką, nękane kompulsywnymi niemal tagami kiepskich graficiarzy wagony metra czy, wreszcie, konwencja telewizyjnego one man show z odrestaurowanym z grubsza Robertem de Niro w roli prowadzącego.

Niepoprawny istnieniowiec
Oto bogate tło dla gry aktorskiej Joaquina Phoenixa, który funduje nam bezprecedensowy popis ewolucji złowrogiego szaleństwa. Wychyla się ono, jak wspomniałam, zza kurtyny pozornej normalności już w pierwszej scenie filmu, a wraz z jego rozwojem petryfikuje się i rozprzestrzenia niczym złośliwy nowotwór.
Phoenix gra tu wszystkim: stalowo połyskującymi spod gęstych brwi oczyma, napiętą i zniszczoną twarzą, kłębami papierosowego dymu, groteskowo zdeformowanym i skrajnie wychudzonym ciałem czy wreszcie transgresyjnym tańcem, który z karykaturalnych wygibasów w rytm nieobecnej muzyki transformuje w stronę rytuału grozy.
Mrok nas słyszy!
Film skrzy się od odniesień i aluzji filmowych, z których najbardziej oczywistą, a przy tym najsłabszą logicznie jest aluzja do komiksowego pierwowzoru. Jak się okazuje, trawestacja ta jest w istocie lustrzanym odwróceniem, bo oto w ujęciu reżysera to Joker/ Arthur Fleck jest ofiarą, zaś jego oprawcami – społeczeństwo oraz, rzecz jasna, rodzina Wayne’ów. Matka Flecka, którą syn z oddaniem się opiekuje, jest zbudowana z tej samej, patologicznej gliny, co syn – jej historia jest pasmem urojeń, mrocznych tajemnic i nieskładnych przeinaczeń. Ciekawym odniesieniem literackim do mentalności Flecka jest lektura Pieśni Maldorora Lautremonta, filmowym – nawiązanie do Taksówkarza, społecznym zaś – do wstrząsającego w swym nieskoordynowanym okrucieństwie przebiegu rewolucji francuskiej, z naoczną niechęcią i lękiem analizowanego przez Gustawa Le Bona w jego przełomowej Psychologii tłumu. Zresztą, odnajdywanie rozlicznych aluzji jest dla widza na tyle ciekawym wyzwaniem, że lepiej będzie, jeśli Cię nie pozbawię tej przyjemności.

Rozpacza pusta w świetle przestrzeń
A jeśli wszystko to działo się tylko w głowie bohatera? Jeśli cała historia jest jedynie efektem rojeń chorego umysłu? Ależ skąd, przecież to film na podstawie komiksu. Reżyser trochę mało zgrabnie nam o tym przypomina, przetwarzając wyświechtaną scenę zabójstwa rodziców Bruce’a Wayne’a. Jednak i ta scena wydaje się filmowi potrzebną, by sprowokować refleksje na temat roli bohatera i złoczyńcy. Rozochocony władzą, jaką daje rewolwer, przypadkowy w gruncie rzeczy i nadgorliwy w uskutecznianiu chaosu rzezimieszek staje się katalizatorem przemian, w efekcie których mieszkańcy nękanego przemocą i zbrodnią Gotham otrzymają mrocznego wyzwoliciela, pogromcę złych i tarczę uciśnionych – Batmana.
Nie samym światłem mrok się żywi
Zatem film jednocześnie silnie wyłamuje się konwencji komiksowej i pozostaje jej wiernym. Gdyby nie zaistniała złożoność tak wewnętrznych, jak zewnętrznych czynników, prowadzących do rozwoju i wybuchu zbrodniczych i nihilistycznych ciągot Jokera, to przecież jasne nawiązanie do komiksu nie miałoby racji bytu, bo też sam komiks by nie zaistniał. W tym ujęciu można rozumieć film jako próbę ukonstytuowania świata, w którym – i tylko tak – może istnieć i działać Batman. Czy jest to próba udana? Oceń samodzielnie.
Tytuł filmu: Joker
Premiera: 31 sierpnia 2019 (świat), 4 października 2019 (Polska)
Reżyseria: Todd Phillips
Obsada: Joaquin Phoenix (Arthur Fleck/Joker), Robert de Niro (Murray Franklin), Frances Conroy (Penny Fleck), Brett Cullen (Thomas Wayne) I inni
Subiektywna ocena: 4,5/5