Książka, wydana w maju 2017 roku nakładem wydawnictwa Bezdroża, z okładki epatuje do nas liczbami: 1700 kilometrów, dwoje ludzi, 120 dni wyprawy, 64 kilogramy bagażu, niesionego na plecach. Bohaterowie, a zarazem autorzy książki udowadniają, że liczby to jedynie marketingowy wabik, zaś sama opowieść jest czymś zupełnie innym.
Relacja prowadzona jest w formie skrupulatnie prowadzonego dziennika, w którym bohaterowie mówią o sobie nawzajem w trzeciej osobie, co jest zaskakującym, ale szalenie udanym zabiegiem. Czytelnik bowiem identyfikuje się z bohaterem, a zarazem obserwuje go niejako z boku, z oddalonej perspektywy. Jest to też zabieg o tyle szczególny, że Lipowczan oraz Malinowski stawiają raczej na tworzenie rzeczowego sprawozdania niż obfitującego w emocje, subiektywnego diariusza. Rzetelność i szczerość opisu to największe literackie walory tej książki, która zresztą nie rości sobie pretensji do artyzmu. Natomiast drobiazgowość w opisie szczegółów wyprawy czyni z „Wielkiego Szlaku…” pełnoprawny przewodnik.
Gdybym miała odwagę wyruszyć śladem Bartka i Asi, z pewnością wzięłabym tę książkę ze sobą.
Mimo prostoty, a nawet pewnej surowości opisu, w toku lektury odnajdziemy wartościowe refleksje, trafne spostrzeżenia na temat obserwowanych przez bohaterów zjawisk społecznych, kulturowych i naturalnych. Nepal jawi się miejscem, w którym tradycyjne społeczności małych, odseparowanych kolejnymi himalajskimi szczytami wiosek zderzają się gwałtownie z nowoczesnością, tworząc osobliwy konglomerat. Do tego dochodzą mgliste reguły urzędowej biurokracji, podpełzającej śmiało do samych stóp Himalajów, oraz echa tragedii Nepalczyków, odbudowujących mozolnie swój dobytek, utracony w wyniku potężnego trzęsienia ziemi z kwietnia 2015 roku. Malinowski i Lipowczan pozostają wrażliwi na wszystkie te aspekty przemierzania czy szukania ścieżek pomiędzy potężnymi szczytami, a zmysł obserwacji łączą ze skromnością i szacunkiem dla wszelkiej odmienności, zwłaszcza dla odmienności kultury autochtonicznej, wyróżniając się tym pozytywnie na tle aroganckich, roszczeniowych uczestników komercyjnych wypraw. Otwarcie przyznają też, że przejście choćby „tylko” nepalskiego odcinka Wielkiego Szlaku Himalajskiego nie byłoby możliwe bez osiągnięć i wskazówek ich poprzedników, z Robinem Bousteadem na czele, oraz bez wsparcia miejscowej ludności, której raz po raz zawdzięczali bezinteresowną pomoc, schronienie, wyżywienie i życzliwe towarzystwo, mimo bariery kulturowej.
Wspomniałam, że książka może być przewodnikiem. Rzeczywiście tak jest, lecz nie z tego powodu warto się z nią zapoznać, lecz właśnie ze względu na wszechobecny w niej aspekt ludzki, bez którego góry, parafrazując Krzysztofa Wielickiego, są tylko kupą kamieni.