40 lat w górach powstaje w momencie, gdy na arenę polskiego himalaizmu wkracza z impetem nowe pokolenie lodowych wojowników. Z drugiej strony, góry najwyższe stają się areną bezpardonowych walk nie tyle o władzę, co o wpływy pieniężne. Pierwotne idee alpinizmu dewaluują się na rzecz konsumpcjonizmu albo nastawienia na rekord, wyczyn. Pawłowski ma już za sobą swoje najtrudniejsze przejścia, najbardziej ekstremalne dokonania, najpoważniejsze osiągnięcia, dokonuje więc niejako podsumowania swego życia.
Wywiad – rzeka jest formą oportunistyczną. Sięga się po nią często z niedostatku talentu literackiego lub po to, by nadać subiektywnym osądom pozór faktów. Nie inaczej jest w przypadku książki 40 lat w górach.
Piotr Drożdż, redaktor naczelny miesięcznika Góry, mimo zaplecza i doświadczenia dziennikarskiego, nie zawsze potrafi zdyscyplinować swego interlokutora. Pawłowski zaś przedstawia wydarzenia ze swego życia w sposób podwójnie przetworzony – raz przez pamięć, która siłą rzeczy wypacza nasze widzenie i ocenę wydarzeń z przeszłości, drugi raz – przez próżność, która Pawłowskiemu jest nieobca, a która skłania go do prezentowania się w możliwie najbardziej korzystnym świetle. Warto dodać, że dokonuje on wyboru takiej formy wypowiedzi już po raz kolejny.
Z kart książki spogląda ku nam wizjoner, znakomity wspinacz, himalaista, wojownik, który nie szuka łatwych dróg czy standardowych rozwiązań, ale także mąż, ojciec, kochanek, przyjaciel. Poznajemy człowieka, który bezkompromisowo daje wyraz swoim sympatiom i antypatiom, który z równą łatwością zyskuje przyjaciół, co przysparza sobie wrogów.
W trakcie czterdziestoletniej wędrówki przez góry świata Pawłowski zetknął się z bardzo wieloma osobami, w tym z najbardziej znanymi polskimi wspinaczami i himalaistami. Ci, o których wypowiada się z uznaniem, mogą sobie szczerze gratulować, bowiem Pawłowski raczej skłonny jest krytykować i dostrzegać błędy oraz niedoskonałości w swoich partnerach i partnerkach, kolegach i koleżankach, napotkanych podczas różnych wypraw.
Poznajemy także Pawłowskiego jako przewodnika. Intencją autora było uwypuklić duchowy, wręcz misyjny charakter pracy przewodnika – dostarczyciela wzruszeń, opiekuna podczas ekstremalnych wypraw. Znacznie więcej uwagi poświęca jednak Pawłowski drobiazgowym rozrachunkom z niezadowolonymi klientami tudzież Szerpami, których charakteryzuje jako pazernych dorobkiewiczów.
Czy Pawłowski jest despotą? Wydaje się, że tak, gdyż najwyżej ceni on tych partnerów, którzy albo całkowicie się do niego dostosowali, albo – dla kontrastu – na drodze swoistej psychomachii przeforsowali własny plan działania. Podobnie jest z klientami wypraw komercyjnych. Z pewnością docenia on osoby prostoduszne, skromne, świadome własnych ograniczeń, nie znosi natomiast tych, u których przekonanie o własnej wyższości idzie w parze z wiarą w moc pieniądza.
Jak sugerowałam powyżej, Pawłowski jest próżny. Z lubością opowiada o swoich dokonaniach, o odwadze i determinacji, z jaką pokonywał trudności skalne, lodowe bądź psychiczne; nie chowa się za zasłoną fałszywej skromności, mówiąc o zainteresowaniu, jakim zawsze cieszył się ze strony kobiet; podkreśla naturalne predyspozycje wytrzymałościowe swego organizmu. Wspomina jednak również o szczęściu, ślepym trafie, któremu niejednokrotnie zawdzięczał przetrwanie.
Pawłowski z pewnością jest szczery i bezpośrednio wyraża nawet bardzo kontrowersyjne opinie; powściąganie krytyki przychodzi mu z trudem. Nie jest jednak złośliwy, co najwyżej stronniczy, ale forma wywiadu daje mu do tego prawo i autor skwapliwie z niego korzysta.
Ten świetny, sprawny i odważny himalaista jest także przedsiębiorczym i odpowiedzialnym człowiekiem. Późne, świadome ojcostwo odkrywa w nim nieeksponowane dotąd cechy charakteru, jak łagodność i wyrozumiałość, a także nowy priorytet – rodzinę.
Wbrew zapewnieniu wydawcy, iż “tempo i wielowątkowość akcji może przysporzyć porównywalnych emocji, jakie daje lektura najlepszych powieści sensacyjnych”, książkę czyta się mozolnie. Pawłowski jest drobiazgowy w enumeracji, co jest o tyle godne uznania, co nudne. Jako że autor bardziej skupia się na działaniu niż na wrażeniach zmysłowych, opowieści o poszczególnych wyprawach są sztampowym dziennikiem prowadzonych kolejno czynności. Piotr Drożdż doskonale wie, co Pawłowski ma do powiedzenia, więc zamiast interrogacji mamy próbę budowania nici przewodniej książki – przy czym warto zaznaczyć, że autor niechętnie poddaje się czyjejś dyrekcji i dąży do wyswobodzenia toku wypowiedzi, nawet za cenę znużenia czytelnika.
Z drugiej strony, Pawłowski dostarcza co jakiś czas tematu do plotek i sensacji, zdradzając na przykład szczegóły swego życia uczuciowego, czy głosząc kontrowersyjne opinie na temat osób i wydarzeń, o których głośno w środowisku górskim.
Tak więc Pawłowski zarzuca Annie Czerwińskiej konfabulacje, uczestnikom komercyjnej wyprawy na Mount Everest z 2012 roku – bardzo słabe przygotowanie kondycyjne, Oli Tomkowicz – słabą “psychę”, Kapitule “Jedynki” – brak rozeznania co do faktycznych osiągnięć w alpinizmie (w nawiązaniu do “afery Malanphulan”), Wandzie Rutkiewicz – wyrachowanie w doborze partnerów, Monice Niedbalskiej i Iwonie Gronkiewicz – brak dyscypliny i pomysłu na działanie w górach Patagonii, Simone Moro i Silvio Mondinelli – kłamstwo w kwestii zdobycia Lhotse w 1994 roku, Piotrowi Pustelnikowi – korzystanie z tlenu, co według Pawłowskiego niweczy sportowy charakter wejścia na szczyt, Andrzejowi Zawadzie – hipokryzję, Małgorzacie Bilczewskiej – kierowanie się chęcią zemsty za niespełnione nadzieje i złamane serce…
Niewątpliwym walorem książki jest oprawa graficzna – elegancki papier i piękne zdjęcia sprawiają, że ogląda się ją z przyjemnością. Dzięki systematycznym i skrupulatnym wyliczeniom poszczególnych nazwisk, nazw, działań, stanowi ona wartościowy wkład w historię polskiego alpinizmu i himalaizmu.