„Dziennik podróży do Tatrów” Seweryna Goszczyńskiego to wybitne, bardzo niedoceniane i mało znane dzieło romantycznego poety i działacza patriotycznego, który uciekając przed represjami ze strony rosyjskiego zaborcy, schronił się na krótki, ale jakże znaczący czas w Tatrach, a dokładnie w Mikołajowicach i Łopusznej, u życzliwej mu rodziny Tetmajerów. Stamtąd okresie od maja do września 1832 roku kilkakrotnie wybrał się na wycieczki w Tatry.
Zawartość merytoryczna „Dziennika…”, artyzm dzieła oraz niezaprzeczalny wpływ, jaki sama książka i jej twórca mieli na kształt i rozwój literatury tatrzańskiej, czynią z niego dzieło pomnikowe, lekturę obowiązkową dla wszystkich, którzy fascynują się literackim obrazem gór i ich eksploracji.
Podróżując incognito, podawał się Goszczyński za sługę Józefa Tetmajera (stryjecznym dziadem Kazimierza Przerwy-Tetmajera, który zresztą miał okazję poznać Goszczyńskiego osobiście, gdy ten gościł w 1874 roku w Ludźmierzu). Początkowo poeta ukrywał się w Mikołajowicach, stamtąd wyjechał do Łopusznej, skąd kilka razy wybrał się konno na wycieczkę w tatrzańskie doliny. Szczególne wrażenie wywarła na nim na nim Dolina Kościeliska. Oprócz „Dziennika podróży do Tatrów” Goszczyński napisał także „Widzenia księdza Marka” oraz poemat „Sobótka”.
Goszczyński sięga po formę bezpośredniej, pierwszoosobowej narracji i odwołuje się do tradycji prozy dokumentarnej, w której już od starożytności dziennik podróży funkcjonuje jako sprawdzony gatunek literacki. Ta dominanta kompozycyjna jest kanwą dla różnorodnych form wypowiedzi, które budują artyzm dzieła i dostarczają wrażliwemu czytelnikowi niezaprzeczalnych doznań estetycznych. Relacja podróżnicza wymaga od autora zachowania ścisłego porządku chronologicznego i rezygnacji z budowania aposteriorycznych konkluzji. Zezwala jednak na tworzenie bogatych i zróżnicowanych opisów krajobrazów – i tak powstaje drugi etap skomplikowania dzieła, narracja topograficzno – krajoznawcza. Jakby tego było mało, Goszczyński hojnie eksploatuje swój poetycki warsztat, uciekając się do różnych metod obrazowania: impresjonistycznej (krajobraz malowany pastelowymi barwami), pejzażowej (gdzie dominującą rolę odgrywają przymiotniki i imiesłowy przymiotnikowe), animizującej (Dunajec opisany tak, jakby był zwierzęciem, nie rzeką), akwatycznej (zestawienie pejzażu górskiego i morskiego), batalistycznej (ścieranie się żywiołów, tu: chmur i szczytów górskich), antropomorfizującej (górskie potoki jako powiernicy tajemnic natury), czy urbanizacyjnej (góry widziane i opisane jako budowla wzniesiona ludzką ręką i podlegająca normom architektonicznym).
Jakby tego było mało, w „Dzienniku…” znajdziemy niewielkich rozmiarów traktat przyrodniczy, opowieść historyczną (relacja Leona Tetmajera o losach konfederatów barskich, opowieść o zamku w Czorsztynie i rebelii Kostki Napierskiego) narrację bohaterską (prezentacja rodziny Tetmajerów w duchu epopei), obszerny dokument etnograficzny (obserwacja ludu góralskiego, jego obyczajów, warunków życia, budowy domów, codziennych zwyczajów, kultury, w tym zbójnictwa, muzyki, wierzeń, mentalności), pierwszy udokumentowany słowniczek gwary góralskiej, rozprawkę lingwistyczną (w której autor odnosi się do teorii relatywizmu językowego Humboldta), notę historiozoficzną, a wreszcie: przepiękny poemat prozą, który natężeniem i głębią emocji przypomina fragment Mickiewiczowskich „Stepów akermańskich”.
Jako demokrata z przekonania, Goszczyński z dużą dozą życzliwości i autentycznego zainteresowania odnosił się do ludu zamieszkującego Podhale, fascynował się jego kulturą. Wiele uwagi poświęcił poeta postaci Janosika i opowieściom o góralskim zbójnictwie (które przyrównywał do siczy zaporoskiej). Pojmował ten ruch jako wyraz dążenia do wolności i buntu wobec jaskrawo niesprawiedliwej reglamentacji dóbr. Imponowała mu buta i niezależność górali, ich niechęć ku „panom” – do tego stopnia, że Goszczyński marzył o zainicjowaniu przez ludność Galicji ogólnonarodowego ruchu wyzwoleńczego, zbrojnego wystąpienia przeciw zaborcom. Lud był w jego mniemaniu rezerwuarem pierwotnej czystości moralnej i miłości ku ziemi ojczystej, w opozycji do skorumpowanej i zdegenerowanej moralnie warstwy szlacheckiej. Poeta nigdy nie miał okazji do weryfikacji swoich naiwnych przekonań, bowiem z początkiem listopada wyjechał do Lwowa, a stamtąd udał się do Paryża, gdzie sympatyzował z towiańczykami, upatrując w charyzmatycznym przywódcy tej sekty nadziei na milenarystyczne odrodzenie, wiodąc ponure, samotne życie w skrajnej nędzy i rozpaczy. Nie miał ani przekonania, ani funduszy, by podjąć starania ku wydaniu swego skończonego dzieła (którego rękopis, obłożony sądowym aresztem, został przemycony do Francji przez Józefa Tetmajera). „Dziennik podróży do Tatrów” ukazał się dopiero w 1853 roku, i to w Petersburgu. Wcześniej drukowano jego fragmenty, bądź anonimowo, bądź wcielone w dzieło kogoś innego (plagiatu takiego dopuścił się między innymi Lucjan Siemieński, którego Goszczyński nota bene darzył przyjaźnią i zaufaniem). Zbyt późno wydany, „Dziennik…” nie mógł wywrzeć bezpośredniego wpływu na kształtowanie się literatury taternickiej, o jakim marzył jego autor, człowiek głęboko skromny i skryty, ale zarazem przekonany o swoim powołaniu poetyckim. Dopiero w czterdzieści lat później, zawitawszy ponownie na ziemię ojczystą, doświadczył poeta rekonstytucji swojej twórczości. Jak się okazało, zainspirował Goszczyński Wincentego Pola do zainteresowania się Tatrami.
Począwszy do 1834 roku, przez całe lata czterdzieste i pięćdziesiąte Pol (profesor, wykładowca, twórca katedry geografii na Uniwersyteckie Jagiellońskim) organizował górskie wycieczki, spędzał w Tatrach sporo czasu, pisał o nich wiersze, interesował się nimi także jako naukowiec. Kolejny z przyjaciół Goszczyńskiego, Ludwik Zejszner, z jego poduszczenia zajął się weryfikacją tez naukowych o orogenezie Tatr, sformułowanych jeszcze przez Stanisława Staszica. Epigoni romantyzmu, z Deotymą (Jadwigą Łuszczewską) i Łucją Rautenstrauchową wynieśli opisy górskich wycieczek na wyżyny sublimacji (a często egzageracji), jakiej nie powstydziliby się najbardziej uduchowieni moderniści. Tymczasem pozytywiści, jak Adam Asnyk jawnie odcinali się od koncepcji Goszczyńskiego o znaczeniu kultury góralskiej dla rozumienia piękna Tatr i postulowali pełne odseparowanie tych dwóch zjawisk, tworząc podwaliny reportażu wyprawowego, idąc niejako na przekór dokonaniom autora „Dziennika…”. Stefan Giller odwoływał się na zasadzie pastiszu do dzieł tatrzańskich Goszczyńskiego, gdy tymczasem jego brat, Agaton, stał się ich zagorzałym apologetą i głównym inicjatorem uroczystego zaproszenia poety do Zakopanego w 1874 roku, a Henryk Sienkiewicz usilnie postulował zmianę nazwy Lodowego Źródła w Dolinie Kościeliskiej na Zdrój Goszczyńskiego. Felicjan Faleński, autor „Odgłosów górskich”, jawnie inspirował się stylem opisu przyrody, jaki Goszczyński wypracował na kartach „Dziennika…”. Jeszcze chętniej eksplorowała podjęte i przetworzone artystycznie przed Goszczyńskiego góralskie motywy ludowe literatura dziecięca („Wyprawa po skarby w górach” Bogumiła Hoffa, „Robinson Tatrzański” Stefan Gębarskiego czy „Róża bez kolców” Zofii Urbanowskiej).
W 1874 roku Goszczyński, ku swemu całkowitemu zaskoczeniu, stał się rozchwytywanym uczestnikiem i ozdobą rozmaitych wernisaży, spotkań literackich i jubileuszy, w tym własnego jubileuszu pięćdziesięciolecia działalności literackiej, hucznie obchodzonego w zakopiańskiej siedzibie Towarzystwa Tatrzańskiego. Na spotkaniu tym wygłoszono szereg przemówień i gratulacji (ociemniały Wincenty Pol występował aż dwukrotnie), sprezentowano także poecie księgę pamiątkową zatytułowaną „Sobótka”, w której rozmaici poeci i pisarze nawiązywali do twórczości tatrzańskiej Goszczyńskiego. Profesor Karol Potkański łączył zamiłowanie do wspinaczki z zainteresowaniem ludem góralskim, zaś swoistym nawiązaniem a rebours była rzutka teza Tytusa Chałubińskiego o jałowości literackich opisów plenerów tatrzańskich. Młoda Polska przynosi prawdziwą eksplozję zainteresowania Tatrami. Zakopane urasta do rangi centrum kulturowego Polaków, a nurt tatrzański staje się dominującą tendencją poetycką (obok „nurtu szatańskiego” – jak go określił Boy – Żeleński). Jeden z jej czołowych twórców, Kazimierz Przerwa – Tetmajer stworzył epicką „Legendę Tatr” cykl stylizowanych ludowo opowieści „Na skalnym Podhalu”, w których znaleźć można echa mitologizacji i idealizacji Podhalan czy sposobu, w jaki Goszczyński percypował przyrodę tatrzańską. Tetmajer wysoko cenił Goszczyńskiego jako człowieka (autor „Dziennika…” uratował mu życie, chwytając dziewięcioletniego wówczas chłopca w ramiona, gdy ten spadł ze skały), a sam „Dziennik…” uważał za najważniejszą książkę w swoim życiu i wielokrotnie do niej wracał. Echa opisów górskich pióra Goszczyńskiego odnaleźć można także w impresjonistycznych ustępach „Na przełęczy” Stanisława Witkiewicza. Natomiast myśl o wzbogacającym duchowość człowieka znaczeniu gór, po raz pierwszy wyartykułowana na kartach „Dziennika…”, pojawia się w poezjach Jana Kasprowicza.
Już od roku 1840, gdy Ludwik Zieliński publikuje „Odwiedziny gór tatrzańskich”, literatura górska wzbogaca się o satyryczne ujęcie tematu: na przekór estetyzacji Goszczyńskiego piszą: Michał Bałucki, Władysław Orkan, Bronisław Rejchman, Ferdynand Goetel, Kornel Makuszyński, Witkacy, Witold Gombrowicz czy Sławomir Mrożek. Pisarze, publicyści i taternicy ośmieszają modę na zakopianinę, drwią z protekcjonalnego traktowania górali przez przyjezdnych, ale często apelują o uszanowanie i zachowanie dla przyszłych pokoleń naturalnego piękna Tatr (szczególne zasługi ma tu rodzina Pawlikowskich), stosowne zachowanie i przyzwoity ubiór na szlakach turystycznych (rodzina Komornickich), a nawet o umiar w spożywaniu alkoholu podczas górskich wycieczek (Stefan Wiechecki). Obraz Tatr, malowany słowem, już na początku dwudziestego wieku drastycznie odbiega od tego, jakim go widział i opisywał Goszczyński, a jego „Dziennik…” popada niestety w zapomnienie na rzecz znakomitego „Zamku kaniowskiego” czy „Króla zamczyska”. Tymczasem dzieło to zasługuje na uwagę choćby ze względu na swój pionierski charakter czy przez to, że utrwala w słowie pierwotne piękno Tatr, w których nie widać jeszcze ingerencji człowieka.