Ryszard Czajkowski przygodę z podróżowaniem zaczął do Tatr. Pierwszy raz pojechał w góry jako nastolatek. Zafascynowały go one do tego stopnia, że natychmiast po powrocie z pierwszej wycieczki wstąpił do Stołecznego Klubu Tatrzańskiego. Szybko nabywał umiejętności i doświadczenia, i już po kilku latach sam zaczął szkolić. Nigdy jednak w pełni nie oddał się taternictwu.
Młody Rysiek rusza na morze
Jeszcze jako nastolatek uzyskał Czajkowski stopień żeglarza morskiego, rok później został sternikiem śródlądowym, a dziesięć lat później zbudował swoją pierwszą łódź. W 1959 roku znalazł się także w szeregach Warszawskiego Klubu Płetwonurków. Nurkowanie nie tylko techniczne, ale nawet rekreacyjne, było wówczas w Polsce w powijakach. Brakowało sprzętu, danych dotyczących dekompresji, zaplecza technicznego oraz, rzecz jasna, wyspecjalizowanych w nurkowaniu technicznym instruktorów. Była za to pasja i ciekawość podwodnego świata. Oraz filmy Jacquesa Cousteau, legendy eksploracji podwodnej, konstruktora sprzętu podwodnego (między innymi batyskafu i podwodnego aparatu fotograficznego).
Jeden człowiek, wiele pasji
Ryszard Czajkowski marzył natomiast o tym, by samemu wykonywać podwodne fotografie. Uzyskał więc trzeci stopień wyszkolenia oraz skończył kurs instruktorów nurkowania swobodnego (freedivingu). Doskonale pływał, ale miał też zdolności do freedivingu. Potrafił na przykład zanurzyć się aż na cztery i pół minuty. Ponadto przerobił i dostosował do swoich potrzeb nowatorski wówczas aparat nurkowy ISM – 48. Jak by tego było mało, Ryszard skonstruował także własny aparat fotograficzny do zdjęć podwodnych.
Pasje sportowe Czajkowski łączył z zainteresowaniami naukowymi. I to na tyle efektywnie, że bez problemów uzyskał w 1960 roku tytuł magistra fizyki w zakresie fizyki teoretycznej. Wkrótce potem podjął natomiast pracę w Polskiej Akademii Nauk.
Wszystko to służyło jednemu, odwiecznemu celowi: polarnictwu.
Wieczny chłopiec jedzie na Antarktydę
W 1965 roku na Antarktydzie znajdowały się cztery aktywne stacje badawcze, prowadzone przez Związek Radziecki. Niestety w socjalistycznej rzeczywistości jedyną szansą dla Polaków było przyłączenie się do wielkiej wyprawy radzieckiej. Wobec tego wyprawa Polskiej Akademii Nauk stała się częścią potężnego przedsięwzięcia. Plan zakładał zimowanie na Antarktydzie. Nie chodziło jednak o to, by spędzić tam zimę. Celem bowiem było prowadzenie pomiarów dwutlenku węgla, radioaktywności powietrza oraz jonosfery. To właśnie badanie jonosfery powierzono Ryszardowi.
Zimowanie na stacji polarnej nie jest jakąś misją. Po prostu jedzie się prowadzić badania, które mają w założeniu trwać rok, i dlatego też tyle czasu się spędza na stacji. Teraz każdy z nas, polarników, niejako szczyci się tym, że zimowali na stacji. Ja nie uważałem tego za jakieś wyróżnienie, natomiast byłem podekscytowany, gdyż spełniałem swoje marzenie. Było to też spore przeżycie dla mojej rodziny. Wiedzieliśmy, że czeka nas rok rozłąki, że kontakt między nami będzie sporadyczny, że nie będzie możliwości wcześniejszego powrotu. Ale Maryla, moja żona, wiedziała, że pojadę, jak tylko będę miał okazję i przystała na to.
Ryszard Czajkowski na biegunie
Tak więc pierwsze zimowanie Czajkowskiego na Antarktydzie miało miejsce we wschodniej części kontynentu, na stacji Myrnij, założonej w 1956 roku. Badacz i odkrywca szybko zaadaptował się do wymagających warunków. Nie tylko przyzwyczaił się do zimna oraz zadomowił w bazie, ale nauczył kierować polarnymi pojazdami, w tym masywną ciężarówką. Jak się okazało, najtrudniej przyszło mu przejąć rosyjski zwyczaj picia wódki.
W kulturę Rosjan zaszczepione jest picie wódki. Nie dało się tego uniknąć, szczególnie w momencie, gdy przypływał do nas statek z ropą. W masztach były przygotowane otwory, w które wlewało się alkohol i szmuglowało go z odległych stron, na przykład z Kuby. Ten alkohol trochę nieprzyjemnie pachniał, dlatego zwaliśmy go diesel brandy. Drugim rodzajem napitku była nalewka o procentowej zawartości alkoholu takiej, na jakiej szerokości geograficznej się znajdowaliśmy, a więc około siedemdziesięciu procent. Tę z kolei nazywaliśmy aerowhisky.
W trakcie tej wyprawy Czajkowski, gnany pragnieniem eksploracji, wybrał się z dwoma innymi badaczami do opuszczonej polskiej stacji im. Dobrowolskiego. Stacja znajdowała się na Oazie Bungera, na lodzie Zatoki Rybiego Ogona. Co ciekawe, naukowcy kontynuowali tam badania, nie zważając na fakt, iż ich samolot zaraz po lądowaniu zatonął w kruchym lodzie. Natomiast oni sami byli przez kilka dni całkowicie odcięci od świata i musieli czekać na transport z bazy głównej.

Świat w obiektywie Ryszarda Czajkowskiego
Jeszcze w czasie studiów Czajkowski nawiązał znajomość z Krzysztofem Zanussim. Kontakty z wybitnym reżyserem, a także charakteryzująca Czajkowskiego ciekawość świata zaowocowały powstaniem pierwszego, dziesięciominutowego filmu dokumentalnego „Notatki z Antarktydy”, w którym podróżnik utrwalił moment rozładunku statku, zachowania fok i pingwinów oraz widok na stojący w centralnym punkcie bazy polarnej pomnik Lenina.
Zanussi studiował ze mną fizykę, chodził także na wycieczki. Studiował trzy lata, ale nie przeszedł przez pierwszy rok, a teraz nie chce się do tego przyznać. Gdyby nie on, być może nie kręciłbym filmów. Tuż przed moją pierwszą wyprawą antarktyczną Krzysztof wykonał dla mnie serię rysunków instruktażowych na temat pracy reżysera i do dziś, pomimo znacznych zmian w technice tworzenia filmów, opieram się na tych zasadach. Nakręciłem grubo ponad dwadzieścia filmów, a zatem więcej niż niejeden zawodowy reżyser, ale w dalszym ciągu jestem amatorem.
Serce zostało na Spitzbergenie
Z początkiem lat 70. Czajkowski zmienił pracę i już jako pracownik Zakładu Geofizyki Polskiej Akademii Nauk wyjechał po raz pierwszy na Spitzbergen.
Spitzbergen jest miejscem pod każdym względem wyjątkowym. Każde góry porównuję do Tatr, a góry Spitzbergenu wydają mi się od nich nawet piękniejsze, ale mają z nimi wspólną cechę, mianowicie urozmaicenie terenu. Na Antarktydzie bez dobrego pojazdu, a najlepiej samolotu, nie ma możliwości sprawnego przemieszczania się, są tam ogromne odległości, co też przekłada się na monotonię krajobrazu. Na przykład dwie sąsiadujące ze sobą stacje radzieckie były oddalone od siebie o 3600 kilometrów.
Na Spitzbergenie wieją mocne, spadziowe wiatry, odpowiednik naszego halnego, podobnie jak na Antarktydzie. Jest to szczególnie odczuwalne w okolicy przybrzeżnej. Ale nawet bardzo niskie temperatury nie robiły na mnie specjalnego wrażenia, o ile nie wiało zbyt mocno. Spitzbergen ma tę zaletę, że jest wyspą o zdecydowanie mniejszym obszarze niż kontynent Południowy, a do tego tuż obok płynie Golfsztorm, więc sezonowo pojawiają się kwiaty. Przyznam się szczerze, że nigdy nie sprawdziłem ich zapachu.
Współzałożyciel stacji Arctowskiego
Doświadczenie zdobyte podczas wypraw naukowych na Antarktydzie i Spitzbergenie okazało się nieocenione, gdy Czajkowski zaangażował się w założenie polskiej stacji badawczej. Ustalono, iż będzie ona znajdować się w Zatoce Admiralicji, na Wyspie Króla Jerzego, w Archipelagu Szetlandów Południowych. Dzięki zbiorowemu wysiłkowi zespołu badaczy obiekt stworzono w błyskawicznym tempie! W zaledwie miesiąc powstała całoroczna stacja im. Arctowskiego, mogąca przyjąć 20 osób. To właśnie dzięki istnieniu tej stacji Polska została przyjęta w poczet sygnatariuszy Traktatu Antarktycznego. Dlaczego to takie ważne? Otóż Polska będzie mogła wcielić tę stację w swoje terytorium!
Traktat Antarktyczny, podpisany 1 grudnia 1959 roku w Waszyngtonie określa Antarktydę jako obszar będący dobrem całej ludzkości. Wprawdzie traktat zezwala na prowadzenie badań naukowych, ale zabrania jakichkolwiek działań militarnych czy składowania zanieczyszczeń. Dzięki funkcjonowaniu stacji Arctowskiego Polska jest jednym z 26 państw, które mogą po roku 2041, to jest po wygaśnięciu traktatu, zgłosić roszczenia terytorialne.
Ryszard Czajkowski zabukował Antarktydę
Niespokojny duch kazał badaczowi zapuszczać się przy każdej okazji na wypady krajoznawcze. Zaowocowało to między innymi zdobyciem w zespole z Ryszardem Szafirskim dziewiczej iglicy nieopodal stacji Arctowskiego, zwanej Iglicą Czajkowskiego.
W roku 1980, po 4 wyprawach antarktycznych i 7 na Spitzbergen, zakończyła się polarna epopeja Ryszarda Czajkowskiego. Odkrył za to nowe, fascynujące kierunki swoich eksploracji. Przemierzył Chiny, Laos, Mongolię, Afganistan, kraje Ameryki Południowej. Co więcej: fascynował się Tybetem, wspinał się na wulkany w Kongu, poszukiwał źródeł Nilu. Jakby tego było mało, zainteresował się też pustyniami piaszczystymi i do skutku poszukiwał odniesień między nimi a formacjami lodowymi. Efektem zaś tych poszukiwań był film dokumentalny „Oblicza Sahary”.
Przez lądy i morza
Swoje doświadczenia Czajkowski utrwalał na łamach poczytnych magazynów podróżniczych, ale przede wszystkim poprzez cykl popularnonaukowej serii dokumentów telewizyjnych „Przez lądy i morza”. Podróżnik Michał Kochańczyk wspomina sytuację z początku lat 90.: „siedziałem więc z Ryśkiem w kawiarni przy ul. Woronicza w Warszawie, a kilka stolików dalej raczyli się kawą Gustaw Holoubek, Wojciech Pszoniak i Jan Nowicki. Przechodząca obok grupa młodzieży szkolnej potraktowała trójkę wybitnych aktorów jak powietrze, biegnąc oto prosto do Czajkowskiego po autograf”. Czajkowski uważany był wówczas za ikonę telewizji edukacyjnej. Występował w telewizji od 1961 roku, prowadząc programy dla młodzieży („Klub sześciu kontynentów”) oraz dla nauczycieli (cykl „Wielkie prawa nauk przyrodniczych”). W 1983 roku został etatowym pracownikiem telewizji, natomiast od 1990 roku prowadził program „Przez lądy i morza”.
Piękno jest w oku patrzącego
Ryszard Czajkowski wsławił się w różnorakich obszarach: przeprowadzał przełomowe nurkowania podlodowe, tworzył podwaliny nowoczesnego filmu dokumentalnego, edukował kolejne pokolenia odbiorców programów popularnonaukowych, przybliżał Polakom tak wówczas egzotyczne widoki, jak na przykład zachowania pingwinów w ich naturalnym środowisku. Dążył do tego, by jak najlepiej poznać miejsce, w którym się akurat znajdował, by zrozumieć rządzące nim prawa, by zdobyć każdą górę, wreszcie: by pojąć mentalność mieszkańców w oparciu o proste połączenie życzliwej ciekawości i świadomego szacunku. Liczne odznaczenia, nagrody czy słowa uznania Rysiek, bo tak każe o sobie mówić, przyjmuje ze skromnością graniczącą z pewnego rodzaju zdziwieniem. Tak było na przykład wówczas, gdy otrzymał zaproszenie do elitarnego nowojorskiego The Explorers Club, zrzeszającego najwybitniejszych eksploratorów, między innymi Roalda Amundsena, Neila Armstronga, Johna Hunta czy Edmunda Hillary’ego.
Obecnie nie mam już siły na dalekie wyjazdy, podróżuję jedynie po Polsce, co też daje mi satysfakcję, bo Polska jest równie piękna, co dalekie, egzotyczne kraje. Udało mi się zrealizować marzenia. Każda moja podróż była inna, każda miała jakiś cel, otaczałem się fachowcami, uczyłem się wciąż nowych rzeczy i mnie, jako wiecznemu chłopcu, to w zupełności wystarczało. Nie mam już potrzeby organizowania wielkich ekspedycji w rejony polarne, ale pewnie gdybym miał taką propozycję, to bym się długo nie zastanawiał, tylko pojechał.
Tekst powstał w oparciu o następujące publikacje:
D. Bożek – Andryszczak, Ryszard Czajkowski. Podróżnik od zawsze, Gliwice 2019
R. Czajkowski, Rok w lodach Antarktydy, Warszawa 2015
Oraz na podstawie bezpośrednich rozmów z bohaterem i jego przyjaciółmi.
Fot. Michał Kochańczyk