Narodowa Wyprawa Zimowa na K2 2017/2018 – ostatni, niezdobyty wciąż zimą ośmiotysięcznik. Relacje z przebiegu działań górskich można było śledzić nie tylko na stronach PZA – tam ukazywały się w ramach realizacji statutowego obowiązku – lecz także, a może przede wszystkim, na blogach i stronach portali społecznościowych uczestników ekspedycji. Rafał Fronia pisał szczerze, filozoficznie, nie stronił od emocji i wrażeń zmysłowych. Denis Urubko dzielił się swymi planami, frustracjami, swym indywidualnym i radykalnym podejściem do wspinania. Adam Bielecki otwarcie flirtował z mediami, ale nie unikał drastycznych scen, jak choćby ta, podczas której Marek Chmielarski i Piotr Tomala przeprowadzają na nim zabieg zszycia rany, powstały na skutek uderzenia kamieniem.
Portale społecznościowe nie są tym samym, co papierowa gazeta, na łamach której dyskutować z autorem można jedynie pośrednio, poprzez tekst polemiczny. Na facebooku, instagramie czy tweeterze panuje pełen egalitaryzm: wystarczy być czyimś znajomym albo obserwować dane konto tudzież funpage, by móc natychmiast po przeczytaniu jakiegoś tekstu zareagować na niego swoją wypowiedzią, często nieprzemyślaną, tworzoną pod wpływem chwili, cząstkowego rozeznania, buzujących emocji. Wchodzimy w niepokojącą interakcję, w której członkom wyprawy bliżsi wydawać się mogą ludzie po drugiej stronie świata, niż kierownik, przebywający w tym samym namiocie, a blokada połączenia internetowego odbierana jest jako zuchwały i autorytarny zamach na wolność słowa, zaś wszechobecność mediów i dostępność online jako nieunikniony znak czasów. Czy w takiej atmosferze jest jeszcze miejsce na prawdziwą męską przygodę, rozumianą jako logiczne współdziałanie we wspólnym celu, racjonalne unikanie zagrożeń i współpraca członków ekipy? Wydaje się, że najbardziej do niedawna niedostępne i groźne miejsca na ziemi, do jakich bez wątpienia należą zbocza K2, przestały być ostoją medialnego spokoju, a stały się areną małostkowych przepychanek, paradą egotyzmu i sposobem na lans.
Zaledwie kilka miesięcy po zakończeniu nieudanej, i to pod wieloma względami, wyprawy, ukazują się aż dwie książki, z których możemy dowiedzieć się tego, co w nawale bieżących informacji, przekazywanych przez i do członków ekspedycji, mogło nam umknąć. Pierwszą z nich jest „Anatomia góry” Rafała Froni, drugą – „Wszystko za K2. Ostatni atak lodowych wojowników”Piotra Trybalskiego. Oba tytuły wprowadzają w błąd, ale zarazem intrygują, więc może ta mistyfikacja jest uzasadniona? Fronia nie tworzy przecież anatomii góry, a już z pewnością nie TEJ góry, bowiem relacja z wyprawy na K2 stanowi materiał niewielki objętościowo, dość chaotyczny, a do tego gwałtownie przerwany. Trybalski zaś nie opisuje wcale ostatniego ataku, lecz co najmniej przedostatni, gdyż jeszcze przed oficjalną premierą książki wiadomo, że Piotr Tomala, dyrektor PHZ, ma w planach kolejną wyprawę i obiera ten sam cel: zatknięcie polskiej flagi na szczycie drugiej pod względem wysokości góry świata.
Narodowa wyprawa stała się ofiarą własnej medialności. Angaż państwowych struktur i publicznych finansów, który Janusz Majer lapidarnie określił „działaniem na Zawadę” sprawił, że małostkowi krytykanci zza ekranu komputera poczuli się uprawnieni do stawiania oczekiwań, żądań, ocen i podsumowań. Natrętna obecność konkurujących, a do tego częściowo upolitycznionych mediów przyprawiać musiała himalaistów o zawrót głowy. Nieustające zainteresowanie mediów branżowych atrakcyjnym tematem wymuszała nie tylko na uodpornionym już na pokusę zabłyszczenia Krzysztofie Wielickim, ale i na znacznie mniej odpornych na tę pokusę członkach wyprawy zdradzanie szczegółów i tajemnic, konfliktów, które z chwilowego zatargu między wspinaczkowymi partnerami urastały w tyglu relacji medialnej, poprzez słowo odpowiednio, bo wedle wytycznych sensacyjności pisane, do rangi skandalu. Odnosiło się chwilami wrażenie, że trzeba najpierw ogłosić postęp na drodze (a właściwie: drogach, najpierw Basków, potem Abruzzich), proklamować górskie działanie, by potem można było przystąpić do jego realizacji. Obserwatorzy akcji górskiej, nie zawsze życzliwi, ferowali wyroki, wydawali opinie, wpływali może nie na postępowanie himalaistów, ale z pewnością na ich samopoczucie. Piotr Snopczyński powiedział wprost, że himalaistom było w bazie zbyt wygodnie, zaś Janusz Majer dodał, że kontakt z rodziną paradoksalnie zwiększa tęsknotę za nią i odciąga myśli od wspinania. Dostępność do internetu kontrastowano przy tym z warunkami, w jakich funkcjonowali himalaiści poprzedniego pokolenia: przekaz medialny był sporadyczny, przemyślany i jednostronnie ukierunkowany. Więcej można było ukryć, więcej przemyśleć, więcej uporządkować, nim poszło w eter i zaczęło żyć własnym życiem. Czy było lepiej? Wziąwszy pod uwagę historię polskiej hegemonii w górach najwyższych zimą, niewątpliwie tak. Czy można przywrócić dawny status quo? Raczej nie.
Przeczytawszy obydwie pozycje literackie, inspirowane wyprawą i jej poświęcone, dochodzę do jednoznacznej konstatacji, że książka jest najlepszym sposobem relacjonowania wypraw wysokogórskich. Przede wszystkim dlatego, że jej napisanie wymaga wysiłku, że jest pracą, opartą o poszukiwania, o weryfikację informacji, o autoryzację wypowiedzi, o – last but not least – rzetelną redakcję. Zatem treść książki będzie najbardziej spójnym i maksymalnie obiektywnym spojrzeniem na całość wydarzeń. Nie da się bowiem w pełni rozumieć fiksacji działaczy PZA, PHZ i samych uczestników ekspedycji wokół idei zdobycia K2 zimą, nie rozumiejąc kontekstu historycznego i kulturowego, w którym fiksacja ta zaistniała, podobnie jak nie da się zaakceptować egzaltacji Rafała Froni, nie poznawszy stylu i sposobu, w jakim prezentował swoje wcześniejsze górskie aktywności.
Książek o górach i wspinaniu nie jest za dużo i nigdy nie będzie. Dla Gastona Bachelarda raj jest wielką biblioteką. Dla mnie – jest biblioteką pełną prozy, poezji, dramatu górskiego, wspinaczkowych przewodników i literatury dokumentarnej. I mam nadzieję, że raj ten będzie w swym obszarze i pojemności nieskończony.
Fot. Rafał Raczyński