Dreamland to tytuł filmu dokumentalnego, poświęconego życiu i działalności górskiej Macieja Berbeki. Reżyserem jest jego syn, Stanisław. Film zaś przybliża postać znakomitego alpinisty i himalaisty tak zwanej Złotej Ery polskiego himalaizmu.
Messner twierdzi – to niemożliwe
6 marca jest przełomową datą w historii polskiego himalaizmu zimowego. Tego dnia, 1988 roku, Maciej Berbeka jako pierwszy człowiek w historii przekracza w Karakorum granicę 8000 metrów zimą, bez tlenu, do tego samotnie wchodząc na przedwierzchołek Broad Peak. Osiągnął to, o czym Reinhold Messner powiedział zaledwie pół roku wcześniej: „niewykonalne”. Przekonany przez kierownika wyprawy, Andrzeja Zawadę, że zdobył szczyt, rozpoczyna swój długi i ryzykowny powrót ku bazie, ku życiu. Góra robi się coraz mniej przychylna, osłania się przed poszukiwaczem bezpiecznej drogi huraganowym wiatrem i opadem śniegu. Zejście się przedłuża, więc Maciej okopuje się śniegiem i trwa przez noc, bez namiotu, z jedynym wsparciem w postaci słów zachęty do działania, które ledwie słyszy przez trzeszczące radio. Po trzydziestu pięciu godzinach akcji górskiej dociera wreszcie do bazy, jak zawsze spokojny i opanowany.
Dreamland czyli góry
Rauty, bankiety, gratulacje, szaleństwo świętowania sukcesu. O tym, że sukces ten był pozorny, Maciej dowiaduje się kilka miesięcy później, z artykułu Alka Lwowa opublikowanym w niskonakładowym „Taterniczku”.
Data 6 marca na nowo przypomina o swym znaczeniu ćwierć wieku później. Artur Małek, Adam Bielecki, Tomasz Kowalski i Maciej Berbeka dzień wcześniej, późnym popołudniem stanęli na szczycie Broad Peak (8051 m). Dwóch z nich, najstarszy w zespole Maciej i młody, niedoświadczony Tomek, nie zeszło nadal do namiotu obozu czwartego. Rozsiana po Polsce rodzina Berbeków wciąż ma nadzieję: Maciek dwadzieścia pięć lat temu też miał problemy podczas zejścia, a przecież się udało, choć nie znał drogi, działał w trudniejszych warunkach, sam, z gorszym sprzętem. Powoli staje się jednak jasne, że Maciek i Tomek nie wrócą. Triumf ducha nad materią, pasji nad ograniczeniami, faktu nad pomyłką obraca się w tragedię.
Szlachetny umiar prezentacji
Jako odbiorca filmu Stanisława Berbeki Dreamland mogę pozwolić sobie na patos. Byłby on efektownym chwytem, gdyby reżyser – debiutant, drugi z kolei syn Macieja, zdecydował się go zastosować. Zawiedziesz się, drogi odbiorco, jeśli oczekujesz potoku cierpkich słów, gorzkich wyznań, obrazu rozpaczy. W filmie nie ma ani jednej łzy. Stanisław wie, kiedy wyłączyć kamerę, stroni od dosłowności, a puentuje swój poruszający ze wszech miar obraz filmowy radością i sukcesem, nie zaś tragedią. Czyni to świadomie, broniąc się przed pokusą emocjonalnego wyparcia trudnych faktów, tą samą, która do śmierci towarzyszyła Marii Błaszkiewicz po zaginięciu jej córki, Wandy Rutkiewicz w ataku szczytowym na Kanczendzongę (8586 m).
Dreamland stroni od typowych środków narracyjnych
Wiele filmów dokumentalnych, a filmów górskich w szczególności, boryka się jeszcze z dwiema pułapkami: narracji militarnej oraz przegadania. Szczęśliwie reżyser filmu Dreamland unika zarówno pierwszej, jak i drugiej, rozsądnie dobierając materiał i sugestywnie dawkując wypowiedzi bohaterów.
Obok tej szlachetnej, mądrej powściągliwości największym atutem Dreamlandu jest świetny montaż. Nagrania z archiwum domowego przeplatają się z obszernymi materiałami, zgromadzonymi przez niestrudzoną Annę Milewską (żonę Andrzeja Zawady) oraz z fragmentami kilku reportaży o pierwszym zimowym zdobywcy trzech szczytów Himalajów i Karakorum (Manaslu, Czo Oju i Broad Peaku).
Nie chcę mówić o tym, jak się w górach powoli umiera
I nie mówią o tym ani Maciej – bohater filmu, ani Staszek – reżyser. Jest za to niegasnąca miłość do gór, wyrażona bodaj najlepiej krótką, cichą sceną krajobrazową. A przede wszystkim jest miłość rodzinna, bo obraz filmowy rozszerza się na cztery pokolenia i uzmysławia widzowi ich wzajemne, ciepłe relacje.
6 marca 2018 roku (znów ta znacząca data!) w zakopiańskim Teatrze Witkacego ma miejsce uroczysta premiera filmu Dreamland. Miejsce nieprzypadkowe – Ewa i Maciej Berbekowie byli z teatrem związani zawodowo, a samo Zakopane jest nie tylko ich domem, ale także siedzibą centrali Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, w którym aktywnie udzielał się Maciej, jego ojciec Krzysztof oraz wuj Ryszard.

Dreamland czyli poznawanie ojca
Chciałem przez ten film na nowo Tatę poznać – mówi mi reżyser podczas wieczornego spotkania połączonego z pokazem, które odbyło się 5 marca 2019 roku. Przypadek, a może los sprawił, że to szósta rocznica pierwszego zimowego wejścia na Broad Peak. W tym samym czasie ekipa Alexa Txikona i Aliego Sadpary bezskutecznie przeszukuje zbocza Nanga Parbat, zaalarmowana brakiem kontaktu ze strony Toma Ballarda i Daniele Nardiego, atakujących szczyt pomimo fatalnych warunków pogodowych. Być może właśnie w tym momencie, uwzględniwszy różnicę czasu, członkowie wyprawy Piwcowa docierają na 7200 metrów. A w krakowskim kinie Staszek, po męsku kryjąc łzy wzruszenia, mówi o swym ojcu z czułością i zrozumieniem dla jego zaborczej, górskiej pasji.
Powszechnie lubiany, dobry człowiek z poczuciem humoru – Berbeka da się lubić
Obraz ten wydaje się nieco wyidealizowany: piątkowy uczeń, oddany mąż, kochający ojciec, odpowiedzialny przewodnik, zaangażowany ratownik, wytrzymały himalaista… Wreszcie udaje się odnaleźć jedną wadę: Maciek na maile odpisywał długopisem, za pośrednictwem teściowej, nie miał smartphone’a. Ale to raczej przyczynek do zabawnych anegdot, niż wada.
Stworzyć intymny, osobisty i zarazem zrozumiały w swej wymowie obraz – to zadanie niełatwe nawet dla wprawnego reżysera, a co dopiero dla debiutanta. Pozostając pod wrażeniem rozmowy i samego filmu jasno dostrzegam, że pod tym względem Dreamland jest niewątpliwym sukcesem.
Fot. Adam Kopta