W dniach 2 – 3 września odbyły się w Zakopanem już po raz dziesiąty zawody Zako Boulder Power imienia Bogusia Probulskiego. Ściana, postawiona w centrum miasteczka festiwalowego Spotkań z Filmem Górskim na Równi Krupowej, elektryzowała zarówno zapalonych miłośników wspinaczki, jak i zupełnych nowicjuszy. Zespół routesetterów w składzie: Łukasz Smagała, Piotr Suder i Tadeusz Sługocki intensywnie pracował już od środy, by zapewnić zawodnikom pole rywalizacji na najwyższym poziomie. Na kompaktowej ścianie powstało dziesięć baldów eliminacyjnych, oferujących szerokie spektrum trudności z przewagą ścisków, obłych struktur i testujących wytrzymałość palców krawądek. W tyglu eliminacji spośród pięćdziesięciu sześciu panów wyłoniono dwudziestu najlepszych, którzy rywalizowali ze sobą o start w finale. Zaskoczeniem była stosunkowo niewielka liczba pań, które zdecydowały się na udział w rywalizacji pod Giewontem – dla siedemnastu pań runda eliminacyjna była formalnością, ponieważ wszystkie znalazły się w półfinale. Spośród nich szczególnie wyróżniały się Ola Weber, Gosia Rudzińska, Daszka Brylova, Kasia Smagała, Karina Mirosław i Milena Poniewoźnik.
Obecność Kingi Ociepki – Grzegulskiej zwykle sprawiała, że pozostałe zawodniczki rywalizowały o drugie i kolejne miejsca. Najbardziej utytułowana polska zawodniczka w tym roku również zawitała do Zakopanego, ale w charakterze prelegentki. Podczas swojej festiwalowej prezentacji przyznała zresztą, że narodziny dzieci przewartościowały jej życie do tego stopnia, że postanowiła wycofać się na dobre z rywalizacji zawodniczej i skoncentrować na życiu rodzinnym oraz wspinaniu w skałach. Nie było także naszych znakomitych juniorek: Idy Kupś i sióstr Kałuckich. Ich nieobecność jest jednak w pełni uzasadniona: Ida walczyła na boulderach o medal Mistrzostw Świata Juniorów w Innsbrucku, osiągając ostatecznie szóste miejsce, zaś Ola Kałucka wynikiem 8.67 zdobyła tytuł Mistrzyni Świata w rywalizacji na czas. Obu zawodniczkom składamy najserdeczniejsze gratulacje!
Wśród panów również zabrakło kilku czołowych zawodników, między innymi Piotrka „Michasia” Bunscha czy Andrzeja Mecherzyńskiego – Wiktora, który swą magnetyczną osobowością dodaje smaku każdym zawodom, na których się pojawia. Routesetterzy postawili poprzeczkę tak wysoko, że żadnemu z panów, którzy awansowali do finału, nie udało się zebrać kompletu topów. Nawet Adrian Chmiała, prezentujący nienaganny technicznie styl, miał problemy z sekwencją na połogiej przystawce.
Finałowy bulder damski numer jeden był koncepcyjną przystawką po biało – niebieskich strukturach w niewielkim przewieszeniu. Karina Mirosław zaraz po starcie ustawiła się twarzą do publiczności, prezentując się szalenie efektownie, jednak nie mając większych perspektyw na wyjście dalej. Kasia Smagała poradziła sobie dzięki konsekwencji, rozpracowując sekwencję w czwartej próbie. Gosi Rudzińskiej wystarczyły dwie próby, by dojść do topu, a Ola Weber nie tylko bezbłędnie rozpracowała koncepcję, ale także na koniec wdzięcznie zapozowała fotoreporterom. Druga przystawka finałowa była estetyczną, wymagającą sekwencją, złożoną z głębszych i płytszych zagłębień i odciągów. Karina nie umiała zaufać startowej dziurze, podobnie jak Ola Weber, zaś Kasia nazbyt dynamicznie strzelała do bonusa, co musiało zakończyć się niepowodzeniem. Gosia zaczęła ostrożnie, lecz zaliczywszy bonus, zrezygnowała z precyzji i zdobyła top dopiero w trzeciej próbie po imponującej, acz nerwowej walce. Daszka ambitnie omijała bonus. Nie wyciągnęła jednak konsekwencji z niepowodzenia i w drugiej przystawce wyegzekwowała ten sam, siłowy patent, przez co nie udało się jej zatopować. Start na trzecim bulderze dziewczyny próbowały pokonać to statycznie, to dynamicznie. Gosi Rudzińskiej przystawka ta wyraźnie nie przypadła do gustu, niewysoka Daszka musiał przyłożyć sporo siły, by wyhamować impet rozbiegu, Karina borykała się ze statycznym patentem. Efektowna zamiana nóg, haczonych na obłej strukturze, kosztowała Olę Weber sporo wysiłku i w konsekwencji reprezentantka krakowskiej Korony nie zdołała przedrzeć się ponad chwyt bonusowy.
Czwarta finałowa propozycja była w istocie przerobioną męską jedynką. W tym miejscu wypada pogratulować routesetterom: dzięki ich pomysłowości oraz szybkości działania finał przebiegał bez zbędnej przerwy technicznej. Techniczny trawers na pionie nie sprawił większości zawodniczek trudności, może poza fantastycznie silną, lecz wspinającą się nerwowo Gosią Rudzińską. Ola na „czwórce” miała wreszcie okazję zaprezentować swą elegancką technikę w całej okazałości. Niestety Milena Poniewoźnik, najwyraźniej zniechęcona niepowodzeniem w poprzednich przystawkach, nie potrafiła skoordynować nóg na starcie, w związku z czym zakończyła rywalizację, nie osiągając tu nawet bonusa.
Finalistom zaproponowano na początek test równowagi z trikowym topem. Adrian Chmiała miał kłopoty z balansem na starcie, Arek Smaga ostatecznie przedłożył siłę nad technikę, a co poniektórzy widzowie mogliby zinterpretować dołożenie do topu tylko jednego palca prawej ręki jako wyraz emocji wspinacza. Igor Fojcik szedł jak burza, zatrzymując się dopiero przed topem, ale ostatecznie rozpracowując sekwencję bezbłędnie. Największe problemy miał tutaj Maciek Dobrzański – starte niemal do krwi jeszcze podczas półfinałów palce z pewnością nie ułatwiały mu przytrzymania struktur.
Drugą z finałowych przystawek był pomysłowy, koordynacyjny bald po czarnych strukturach z różowymi krawądkami. Stefan Bednar spędził na nim niemal trzy minuty swojego fleszowego przejścia, by ostatecznie uraczyć publiczność efektownym topem. Bardzo dobrze poradził sobie Adrian Chmiała, tymczasem nieprawdopodobnie wręcz silny Igor Fojcik nie umiał rozpracować właściwej sekwencji.
Parametryczny start trzeciej przystawki po surowych, obłych ściskach był prawdziwym testem siły. Mikołaj Nowotnik nie mógł zdecydować się na daleki rzut ku symetrycznym paczkom powyżej bonusa, Maciek Dobrzański