Zamieszkałem w lesie, albowiem chciałem żyć świadomie, stawać w życiu wyłącznie przed najbardziej ważkimi kwestiami, przekonać się, czy potrafię przyswoić sobie to, czego może mnie życie nauczyć, abym w godzinie śmierci nie odkrył, że nie żyłem. Nie chciałem prowadzić życia, które nim nie jest, wszak życie to taki skarb; nie chciałem też rezygnować z niczego, chyba że było to absolutnie konieczne. Pragnąłem żyć pełnią życia i wysysać z niego całą kwintesencję, żyć tak śmiało i po spartańsku, aby wykorzenić wszystko, co nie jest zżyciem, aby zbierać bogaty plon i dosięgać sedna, aby zapędzić życie w kozi róg i uprościć je do najskromniejszych potrzeb.
Powyższy cytat z książki Henry’ego Davida Thoreau zyskał błyskawiczną popularność nie tylko pośród amerykańskich transcendentalistów, to jest nieformalną grupę skupioną wokół Ralpha Waldo Emersona, do której należał i Thoreau. Transcendentaliści przyjęli sobie za cel wyzwolenie społeczeństwa z ciasnych okowów drobnomieszczańskiej mentalności i duszącego gorsetu dogmatów kalwinizmu. Ruch ten podnosił godność istoty ludzkiej jako nosiciela boskiego pierwiastka, postulował religijność opartą na miłości, nie zaś lęku przed karą, krytykował purytańską hipokryzję i bezmyślne podążanie za dobrami materialnymi. Thoreau, uważany za wybitnego przedstawiciela tejże fali ideowej, zdecydował się kroczyć własną ścieżką duchowego rozwoju: spędziwszy całe dotychczasowe życie w miasteczku Concord i podróżując co najwyżej do nieodległego Bostonu, pewnego dnia przeorganizował swoje życie i zamieszkał nad stawem Walden.
Łatwiej powiedzieć, czym Walden nie jest, niż – czym jest. Problem nie leży wyłącznie w klasyfikacji genologicznej tego dzieła. Z pewnością nie jest to powieść, choć ma cechy kreacji literackiej – przede wszystkim w tym, że Thoreau skondensował dwa lata swoich doświadczeń w jeden rok, symbolicznie i konstrukcyjnie dostosowując się do rytmu przyrody. Nie jest to także dysertacja naukowa, bo choć autor posiada imponującą wiedzę na temat fauny i flory okolic stawu Walden, to jednak jego obserwacje zjawisk przyrodniczych mają raczej charakter osobistych refleksji i subiektywnej antropomorfizacji niż wywodu stricte naukowego. Nie jest też dzieło Thoreau rozprawą filozoficzną w ścisłym tego słowa znaczeniu – autor bowiem nie rozprawia o idei, lecz daje konkretny przykład jej realizacji. Nie jest wreszcie Walden poradnikiem prostego i antykonsumpcyjnego stylu życia, bowiem Thoreau mówi wyłącznie o własnych doświadczeniach, w tym choćby o poniesionych wydatkach i sposobach na ich ograniczenie, nie zadając sobie trudu ekstrapolacji nabytego rozeznania na szerszą perspektywę. Dalej – nie jest Walden tworzonym na bieżąco dziennikiem – Thoreau nie ukrywa, iż po zakończeniu przygody dokonywał aposteriorycznych uzupełnień, a nawet zmian w tekście.
Thoreau nie uwodzi swego odbiorcy, nie kokietuje go w żaden sposób. Ucieka się do nieoczywistych aluzji, stosuje skomplikowane metafory, buduje złożone konstrukcje zdaniowe (których znakomita większość szczęśliwie przetrwała proces translacji na język polski), prowokuje czytelnika do myślenia. Zachwyty nad pięknem przyrody przeplata uwagami natury technicznej, szczytne idee – z czysto utylitarnym podejściem do natury, zaś własne refleksje – z cytatami i odniesieniami do dzieł literackich, stanowiących dla niego inspirację. Nie jest więc Walden dziełem łatwym w odbiorze, co czyni je zresztą tym bardziej interesującym.
Walden, czyli życie w lesie jest zwierciadłem, w którym najlepiej widać samego autora. Sam pomysł zamieszkania nad stawem w imię kontestacji konsumpcyjnego i podporządkowanego sztywnym normom społecznym stylu życia jest wyrazem buntowniczego stosunku Thoreau do prawideł, które postrzegał jako więzienie dla umysłu. Kwestionując powszechnie przyjęte normy, w których sam wzrastał i przez większość życia egzystował, Thoreau nie stroni od uszczypliwości, a czasem wręcz manifestuje swoje poczucie wyższości intelektualnej wobec większości społeczeństwa. Drobiazgowo opisując budowę domu i tworzenie samowystarczalnego gospodarstwa Thoreau jednocześnie co rusz przypomina odbiorcy, że jest to konstrukcja celowo prowizoryczna i tymczasowa, że jego celem jest mocno ograniczony w czasie eksperyment, nie zaś tworzenie trwałej wartości. Rozwodząc się nad pięknem przyrody, jednocześnie podnosi wartość polowania nie jako sposobu na zdobycie pożywienia, lecz jako metody wychowawczej, kształtującej charakter młodego człowieka (uściślijmy: chłopca). Zatem odczytywanie Waldenu jako „biblii ekologów i ekoentuzjastów” wydaje się przesadzone, jeśli nie błędne. Nie może to zresztą dziwić, Thoreau jest dzieckiem swojego czasu, mierzącym się z ekspansją przyrody, z jej wciąż jeszcze nie okiełznanym bogactwem, więc siłą rzeczy nie zdającym sobie sprawy, że rozwój przemysłu doprowadzi do tak dalece posuniętej degradacji środowiska naturalnego, z jaką borykamy się obecnie. Dla niego przemysł był raczej wyrazem bezmyślnej i godnej politowania dążności do bogacenia się niż środkiem eksploatacji środowiska naturalnego, prowadzącym do jego zniszczenia. W tym kontekście dzieło traci na aktualności, jednak wziąwszy pod uwagę szeroko rozpowszechnione w Ameryce tradycje łowieckie, pozostają się zastanowić, czy aby na pewno? Niedoceniony przez sobie współczesnych, doczekał się Walden swoistego zadośćuczynienia ze strony ruchu hippisowskiego i do tego stopnia wsiąkł w tradycję kulturową Stanów Zjednoczonych, że echa idei Thoreau dostrzegamy w kulturze popularnej, choćby w branży filmowej, do dziś.
Czy warto sięgnąć po tę książkę? Z pewnością tak, choć jest pozycją wymagającą. Zabiegi redaktorskie autorki przedmowy i opracowania znacznie ułatwiają odbiór, choć chwilami ma się wrażenie, że Halina Cieplińska lekceważy inteligencję czytelnika, wyjaśniając nawet ewidentne odwołania do Biblii. Sama przedmowa rzuca istotne światło na arkana powstania dzieła, choć moim zdaniem lepiej zapoznać się z opracowaniem dopiero po przeczytaniu książki. Wreszcie -sama warstwa graficzna ujmuje swą bezpretensjonalnością – to spora zaleta, odróżniać się gustowną prostotą na tle wszechobecnego kiczu kolorowych, tandetnych okładek.
Recenzja ukazała się w kwartalniku „Tatry”, nr 65, lato 2018.