Poraża mnie łatwość, z jaką niefortunna wypowiedź jednej osoby toruje sobie drogę meandrami fałszywej interpretacji. Sobotnim popołudniem, w swobodnej atmosferze festiwalu górskiego, pada nieprzemyślane zdanie, stanowiące – w moim odbiorze – źle sformułowany skrót myślowy, a parę dni później zdanie to, przetwarzane dziesiątki razy i odpowiednio na użytek medialnych hien podkolorowane, staje się zarzewiem stosu, na który bezmyślnie rzucamy człowieka, który jak mało kto zasłużył się umacnianiu idei eksploracji ośmiotysięczników, pogłębianiu wiedzy na temat gór najwyższych, organizacji środków i sił, by polscy himalaiści mogli realizować swą pasję.
Janusz Majer, bo o nim mowa, po tragicznej śmierci Artura Hajzera wziął na swe barki ciężar prowadzenia Polskiego Himalaizmu Zimowego. Ciężar tym większy, że Janusz nie dysponuje taką charyzmą, taką śmiałością, jakimi cechował się jego wielki poprzednik. Mimo setek godzin, które spędził na scenach festiwali górskich, każdemu jego wystąpieniu towarzyszy stres i wewnętrzna walka. Jestem przekonana, że za jego słowami nie kryła się wcale oburzająca aluzja do usług seksualnych. Sądzę, że chodziło mu raczej o to, że pierwiastek kobiecy: jednoczący, łagodzący spory, postulujący ducha współpracy – byłby w tym przypadku, wobec nagromadzenia pierwiastka męskiego, zbyt słaby.
Spośród pretendentów do ataku zimowego na K2 wybrano osoby, które dawały największą szansę na sukces. Dodajmy – sukces zbiorowy. Agnieszka Bielecka jest świetną himalaistką i żałuję, że nie została wybrana. Nie wiem, jakie zadecydowały o tym względy, ale pozostaje wierzyć, że były to względy merytoryczne.
Jednocześnie Agna miała pełne prawo do tego, by poczuć się dotkniętą, obrażoną, urażoną. Dała wyraz swemu oburzeniu i słusznie sprzeciwiła się postawie, która pozwala podśmiewać się z kobiet z racji ich płci. Jednocześnie Agnieszka rozpętała burzę, nad którą nie mogła mieć kontroli. Gazeta wyborcza opublikowała zjadliwy artykuł, w którym przedstawiono Janusza jako bezpardonowego gbura, w internecie zawrzało od głosów domorosłych działaczek feministycznych, podniesiono nawet argumenty podatkowe, zapominając o faktach.
Janusz przeprosił. Dwukrotnie i publicznie. Gdyby rzeczywiście był takim szowinistycznym chamem, na jakiego zajadli adwersarze go kreują, przecież nie fatygowałby się ani razu. I nie sądzę, by było to wyrachowane zagranie marketingowe. Według mnie przeprosiny były szczere.
Agnieszka Bielecka wyraziła swe oburzenie i niezgodę. Dwukrotnie i publicznie. Miała do tego prawo, miała wręcz obowiązek, w imieniu nie tylko innych himalaistek, ale wszystkich kobiet w ogóle. Należą się jej gratulacje za to, że nie dała się, mimo wszystko, ponieść negatywnym emocjom i potrafiła oddzielić krzywdzące ją słowa od człowieka, który je nieopacznie wypowiedział.
Wszelkie dywagacje na temat równości kobiet i mężczyzn nie tylko w himalaizmie, ale w jakiejkolwiek dziedzinie, kończą się w momencie, gdy zaczyna się działanie. Gdyby Agna na wyprawę pojechała, dawałaby z siebie wszystko, podobnie jak każdy inny himalaista. Mamy zaszczyt posiadać wspaniałe wzory twórczego, rozsądnego, ale i szalenie ambitnego działania w górach najwyższych. Dostarczają nam jej himalaistki, które na stałe wpisały się w historię zdobywania ośmiotysięczników i Agna jest bez wątpienia jedną z nich.
Na koniec warto zadać sobie pytanie: czy polska wyprawa, niezależnie od płci poszczególnych członków jej składu, ma realną szansę osiągnąć szczyt K2? Nad tym powinniśmy się teraz zastanawiać i trzymać kciuki za jej powodzenie.
Fot. Rafał Raczyński