Rowerem po Krakowie oprowadza nas Jakub Kornhauser, na co dzień poważny (zapewne) i rzetelny (z pewnością) pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego. Chciałoby się rzec, iż Kornhauser Kraków zna od podszewki, ale skoro towarzyszymy mu w jego opowieści o podróżach po krakowskich peryferiach i suburbiach, to może lepiej rzec, iż autor oprowadza nas po wnętrzu kotliny krakowskiej, tej potężnej szafy, w zakamarkach której kryją się nie tylko piękno i szpetota, chmurna nowoczesność i melancholijna historia, uroczysta apoptoza miejsc zapomnianych i natrętna amikoszoneria świątyń konsumpcjonizmu, ale w której co rusz natrafiamy na barwne, zwiewne fatałaszki aluzji i skojarzeń raz to filmowych, raz literackich, raz muzycznych. Aluzje to prześwietne i lekkie zarazem, skrzące się humorem i subtelną ironią, sięgające wyżyn elokwencji w sposób skromny i świadomy zarazem. Skojarzenia to i trawestacje śmiałe i bezkompromisowe, proszące czytelnika grzecznie, acz bynajmniej nie uniżenie o pobłażliwość, jak choćby ta:
Tatuś, tata! On ci to, gdyż Krakowem gardził jak paprykarzem zjełczałym, pokazał wygniecioną płachtę z planem miasta i wykrzyknął triumfalnie: bądź miasto twoje, jako u siebie, tak i na dzielni.
Mamy więc niespotykaną już nie tylko w prozie podróżniczej, nie tylko w literaturze faktu, ale w piśmiennictwie jako takim feerię świeżych porównań, odkrywczych synekdoch, radosnych jukstapozycji. Mamy erupcję złożonych po wielokroć zdań, które czyta się jednym tchem, niejako w rytm koła napędowego śmigłej szosówki. Mamy dziecięcą ciekawość autora, wypatrującą tego, co niecodzienne, ciekawe, bliskie w przedmiotach na pozór martwych, w krajobrazie na pozór znanym, w szosach na pozór zwyczajnych. Mamy wreszcie wrażliwość przyrodniczą i bystre oko miłośnika natury. W tym ujęciu Kraków ze swą historią, ze swym skomplikowanym planem urbanizacyjnym staje się elementem wręcz baśniowym.
Niedługo przyszło mi zastanawiać się, czy Kornhauser w swym zapamiętałym przemieszaniu głównych arterii i pobocznych uliczek mego rodzinnego miasta przemknął kiedyś przed ulicę, przy której stoi mój rodzinny blok. Okazuje się, że tak! W setkach tysięcy mieszkańców Krakowa można liczyć osoby, które podczas lektury mogą doświadczyć tej samej, cichej radości, że oto jego najbliższe okolice budzą zaciekawienie i sentyment.
Nie jest proza Kornhausera lekturą łatwą w odbiorze. Już tytuł, bezpośrednio nawiązujący do górskich etapów najsłynniejszych wyścigów kolarskich, każe podejrzewać sporą dozę przenośni, jeśli nie przesady. Długaśne wypowiedzi domagają się pełnego skupienia i natężonej atencji, podobnie jak zakamuflowane znaczenie tytułów poszczególnych rozdziałów. Jeśli jednak nieobcą Ci fascynacja realizmem magicznym, jeśli przystajesz z młodzieńczą ufnością na szparkie tempo narracji i mnogość skojarzeń, książka ta zapewni Ci wyszukaną przyjemność od wstępu aż po ostatnie strony, owocując niepokojącą potrzebą przejechania się własnym rowerem po – zdawało się dotąd – małym i znanym dobrze mieście. Rower, o którym mówiłam, że nie jest sportem, lecz transportem, nagle stanie się turbiną napędową myśli i katalizatorem coraz to nowych doświadczeń.
Autor: Jakub Kornhauser
Tytuł: Premie górskie najwyższej kategorii
Wydawnictwo: Książkowe Klimaty, Wrocław 2020